Z różnych stron docierają do mnie informacje o tym, że ciężko chorych, u których wykryto wiadomego wirusa, skutecznie leczy się wlewami z witaminy C. Jak się wydaje, taką terapię dość masowo stosują Chińczycy, znają ją też Amerykanie. Z doniesień wynika, że jest bardzo skuteczna. Tymczasem u nas cisza, morda dalej w kuble. Dlaczego? Poniżej przedstawiam moje przypuszczenia dotyczące przyczyn takiego stanu rzeczy.
Witamina C jest tania, bo jest to produkt niechroniony patentem i może ją produkować i sprzedawać każdy, kto spełni pewne niezbyt trudne warunki. Taka terapia, choć dla chorego może się okazać skuteczna i atrakcyjna cenowo, z punktu widzenia wiadomego przemysłu jest nieakceptowalną konkurencją. Załóżmy, że masowo zaczną się potwierdzać dobre efekty wlewów w przypadku Covid-19. Istnieje wówczas niebezpieczeństwo, że ktoś (chorzy, lekarze, prasa) zacznie się zastanawiać: w takim razie może ta terapia jest skuteczna także w przypadku innych wirusów? A może nie tylko w przypadku wirusów? Na przykład w przypadku sepsy – zakażenia, którego oficjalna medycyna nie jest w stanie opanować. A altmedowcy od dawna mówią, że witamina C daje radę.
Czy na takie zwątpienia w oficjalną wiedzę można sobie pozwolić? Nie, na takie zwątpienia nie można sobie pozwolić. Dlatego oficjalny przekaz jest taki: maseczki na mordy i czekamy na szczepionkę. Oczywiście żadnych wlewów. Uwaga: nie mówimy, że wlewy są nieskuteczne. Tematu wlewów po prostu u nas nie ma, ani w wypowiedziach funkcjonariuszy ministerialnych, ani w wypowiedziach lekarzy, ani na łamach prasy (która przecież dobrze wie, kto zamieszcza u niej tłuste ogłoszenia reklamowe). Tematu wlewów nie ma.
No dobrze, a dlaczego takie rozważania pojawiają się na blogu poświęconym medycznym zastosowaniom marihuany? Powód jest taki, że sytuacja wydaje mi się dość podobna: zarówno o terapeutycznych właściwościach marihuany, jak i o skuteczności wlewów z askorbinianu sodu, nasi lekarze wiedzą (jeśli w ogóle wiedzą, to) nieoficjalnie. Może po godzinach, prywatnie, temat nawet by ich interesował, ale w pracy obowiązuje ich oficjalna wersja: to jest czysty altmed + nie ma badań. Jeśli chodzi o marihuanę, to jeszcze do niedawna minister zdrowia i jego wiceministrowie obficie wypowiadali się, że nie ma czegoś takiego, jak medyczna marihuana. Sejm niespodziewanie zrobił im psikusa i zalegalizował coś, czego nie ma. No to przestali o tym mówić. Nie że nie działa: po prostu nie ma tematu. Może się przyczaili, bo ilości, jakie docierają do naszych aptek są homeopatyczne, więc faktycznie nie ma o czym mówić. A może jest teraz ogólna taktyka taka, żeby nie mówić. Dopóki terapie są niszowe, ograniczone do kilkudziesięciu osób w Polsce, to nie ma niebezpieczeństwa, że zaraza się rozleje. No i jeszcze cena marihuany (medycznej, koniecznie z zaznaczeniem „tak zwanej”): cena jest praktycznie zaporowa, więc z punktu widzenia wiadomego przemysłu, którego interesów establiszment broni jak niepodległości, legalność marihuany („tak zwanej” medycznej) niewiele zmienia.
Witamina C jest tania, więc gdyby zaraza się rozlała, szkody mogłyby być większe. Stąd cisza. A gdyby ktoś z lekarzy jednak chciał się wypowiedzieć – i to jeszcze nie daj Boże pozytywnie – zawsze mamy w odwodzie izby lekarskie (zawieszenie prawa wykonywania zawodu to bez wątpienia groźna broń). Ale na razie o wlewach cisza, więc nie ma się czym martwić. Czekamy na szczepionkę i wtedy ruszamy do ataku.