Ten tekst jest inspirowany listem wysłanym przez dwóch panów do Rzecznika Praw Obywatelskich przed konferencją we Wrocławiu.
Pan Jakub Zawiła-Niedźwiecki (jakub@zawila-niedzwiecki.pl)
Pan Jacek Olender (jolender@sns.edu.pl)
Szanowni Panowie Pogromcy Nienaukowości!
Niedawno apelowali Panowie do Rzecznika Praw Obywatelskich, by nie wziął udziału w konferencji (lub „konferencji” ? zależnie kto pisze) poświęconej medycznej marihuanie (lub „tak zwanej” medycznej marihuanie ? jw.). Nie wiem, czy to pod wpływem tego apelu rzecznika we Wrocławiu nie było. Oficjalnie zatrzymały go w Warszawie ważne obowiązki. W przesłanym organizatorom filmie p. Bodnar w pełni poparł chorych w ich walce o dostęp do marihuany i zgodził się z diagnozą naszego środowiska, że aktualne prawodawstwo nie pozwala na pełną realizację zapisanego w Konstytucji prawa obywateli do ochrony zdrowia. (Film jest do obejrzenia tutaj.) W kontekście wymowy wypowiedzi rzecznika jednak byłbym skłonny uwierzyć w ważne obowiązki.
Ale ja nie o tym. Chciałem zapytać Panów, czy podjęliby Panowie próbę przekonania do nieużywania nienaukowej marihuany rodziców dzieci chorych na lekooporną padaczkę. Lekooporną, czyli niedającą się opanować naukowymi farmaceutykami. Niektórzy z tych rodziców już wiedzą, że marihuana w przypadku ich dzieci działa. Nieliczni szczęśliwcy mogli się o tym przekonać legalnie, dla pozostałej większości desperackie próby zdobycia skutecznego leku mogą oznaczać więzienie. Czy zatem nie byłoby pożądane, by ich przekonać do tego, żeby dali sobie spokój z tak nienaukowym lekiem? Wytłumaczyć, że podnoszony przez Panów brak naukowych podstaw dla stosowania marihuany (zapomnijmy na chwilę o setkach istniejących badań) jest istotniejszy niż możliwość (bywa, że pojawiająca się dopiero po kilku latach życia) wystartowania przez dzieciaka z normalnym rozwojem? Wytłumaczyć, że argument formalny (badania) jest ważniejszy niż znaczna, czasem nawet 95%, redukcja liczby napadów padaczkowych? Może warto podjąć taką próbę, bo wielu niczego nieświadomym rodzicom zdaje się, że znaleźli w marihuanie to, czego ich dzieciom nie daje oficjalna medycyna. Ja jestem całym sercem z tymi dziećmi i może dlatego nie znajduję odpowiednich argumentów, by ich rodziców do marihuany zniechęcić. Wierzę, że Panowie zrobią to odpowiednio fachowo. Z góry dziękuję w imieniu dzieci, ich rodziców i swoim własnym.
Z poważaniem
Bogdan Jot
autor książki „Marihuana leczy”
PS
Nie wiem, czy nie posuwam się zbyt daleko, ale mimo to spróbuję: ze zwykłej ludzkiej ciekawości chętnie dowiedziałbym się, jak zachowaliby się Panowie w (hipotetycznej, mam nadzieję) sytuacji, gdyby na niepoddającą się lekom padaczkę zachorował syn lub wnuk któregoś z Panów: czy z pełnym przekonaniem mówiliby Panowie: „Choruj synku / wnusiu, choruj. Jest co prawda coś, co mogłoby ci pomóc, ale tego ci nie damy, bo to nienaukowe?”?
PS2
W powyższym tekście odnoszę się jedynie do lekoopornej padaczki u dzieci. Robię tak tylko dla ustalenia uwagi, bo oczywiście nie znaczy to, żebym bagatelizował problemy epileptyków dorosłych, którym marihuana też nienaukowo pomaga. To samo odnosi się do osób chorych na stwardnienie rozsiane. I na chorobę Leśniowskiego-Crohna. I na przewlekły ból neuropatyczny. I na spowodowane chemioterapią niedające się powstrzymać pigułkami nudności. I na chroniczne migreny. I?