W Sieci dostępny jest dokument pt. „Stanowisko Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Epileptologii w sprawie leczenia padaczki produktami na bazie marihuany”. Nie ma daty, ale jest stosunkowo świeży (myślę, że ma około roku). Gdyby ktoś chciał przeczytać go w całości, link do dokumentu jest tutaj. Poniżej parę moich uwag do wybranych fragmentów.
Większość badań wskazujących na korzystny efekt marihuany medycznej pochodzi z badań obserwacyjnych, ale tylko pojedyncze spełniają kryteria podwójnie ślepej próby kontrowanej (tak w oryginale) placebo.
Z tego zdania można wyciągnąć 2 wnioski:
1. wg PTE wartość mają jedynie takie badania, w których naukowcy jednej części badanych (dla przypomnienia: ludziom chorym!) świadomie, z pełną premedytacją podają coś, co nie zawiera ani trochę substancji czynnej. Jeżeli zadziała efekt placebo, to fajnie (fajnie dla chorych, nie dla badania), a jeżeli nie, no to trudno, będziemy obserwować, jak się męczą.
2. nie mają natomiast dla PTE większej wartości badania, w których jeden naukowiec po prostu stwierdza: temu pomogło, inny mówi: tamtemu pomogło, jeszcze inny: pomogło tamtym dwóm. Banalne stwierdzenie, że zaobserwowano pozytywne działanie nie jest zbytnio godne uwagi.
Obecnie skuteczność medycznej marihuany w leczeniu padaczki jest co najwyżej słabo udokumentowana.
Chętnie bym się dowiedział, w jaki sposób określa się, kiedy skuteczność jest już udokumentowana wystarczająco. Liczbą badań? Łączną liczbą badanych (z wliczeniem grup kontrolnych czy bez?) Czy może arbitralną decyzją prezes Towarzystwa, że tak ? już jest?
Polskie Towarzystwo Epileptologii (PTE) w opublikowanych w 2014 roku Zaleceniach Polskiego Towarzystwa Epileptologii dotyczących leczenia napadów padaczkowych u dorosłych (Jędrzejczak i wsp., 2014), które zostały przygotowane w oparciu o najnowsze doniesienia naukowe, nie uwzględniło możliwości leczenia produktami leczniczymi na bazie pochodnych Canabis sativa (marihuany).
Ta decyzja jakoś dziwnie mnie nie dziwi?
Dopóki nie ma danych opartych na dowodach ta opcja mogłaby być rozważana tylko w przypadkach braku skuteczności terapii standardowej i nie powinna dotyczyć pacjentów, którzy nie stosują się do zaleceń i chcą ominąć standardową terapię.
1. W Polsce na lekooporną padaczkę choruje na pewno grubo ponad 10 tysięcy dzieci i kilka razy więcej dorosłych. Lekooporną ? czyli taką, w której terapia standardowa okazała się nieskuteczna. Czy należy zatem rozumieć, że PTE w powyższym akapicie zaleciło rozważenie użytku marihuany w terapii tych osób? Niskie ukłony w imieniu wszystkich chorych, choć ja wolałbym, żeby to zalecenie miało mniej zawoalowaną formę. I nie bardzo rozumiem, dlaczego we wspomnianych wyżej rekomendacjach marihuana jednak nie została uwzględniona. Czyżby kilkadziesiąt tysięcy osób było grupą na tyle małą, że PTE po prostu jej nie zauważyło? To oznaczałoby, że PTE zajmuje się jedynie tą grupą chorych (ok. 2/3), u której istnieje uzasadnienie stosowania farmaceutyków.
2. Pacjentów, którzy nie stosują się do zaleceń i chcą ominąć standardową terapię zdecydowanie należy dyscyplinować. Czy weterynarz konsultuje z koniem szczegóły terapii? Pacjent nie jest od sugerowania sposobu leczenia, pacjent ma położyć uszy po sobie i łykać takie tabletki, jakie mu zostaną zapisane. A że mu nie smakują albo nie lubi ich efektów ubocznych? To niech się nie leczy, przymusu nie ma.
Doniesienia medialne, które rzadko wskazują na niepowodzenia leczenia, nie powinny być podstawą decyzji medycznych. Dopóki nie będzie wiarygodnych badań i wystandaryzowanych produktów, marihuana medyczna powinna być stosowana z niezwykłą ostrożnością.
Mała Oleńka Janowicz, chora na lekooporną padaczkę, dzięki determinacji swojej mamy miała zgodę na sprowadzanie dla niej marihuany w ramach importu docelowego. Jednak procedura uzyskiwania zezwolenia, a potem sprowadzania leku z Holandii, jest bardzo przewlekła i Ola, gdy już skończył się zapas ratującej jej życie marihuany, a jeszcze nie dotarła nowa, zmarła w wyniku bezdechu spowodowanego kolejnym napadem. Czy taka ostrożność jest zdaniem PTE wystarczająca? (Na marginesie: też się zastanawiam, czy media zainteresują się tym przypadkiem niepowodzenia. Powinny, ale przecież w Polsce „mamy możliwość leczenia się marihuaną”, więc o czym tu pisać??)
Badania tego typu pozwolą po pierwsze ustalić grupę chorych, u których preparaty te mogą przynieść najwyższe korzyści terapeutyczne, po drugie wskazać na sposób dawkowania i profil farmakokinetyczny leku oraz ocenić potencjalnie niekorzystne krótko- i długoterminowe skutki działania tych preparatów.
Tak, to bardzo ważne. Ale proszę mi powiedzieć: czy PTE dysponuje już dokumentami (badaniami) oceniającymi potencjalnie niekorzystne krótko- i długoterminowe skutki braku jakiegokolwiek skutecznego leku u chorych na lekooporną padaczkę? Czy może te skutki są dla Towarzystwa tematem mniej interesującym?
Tylko farmaceutycznie opracowana formuła CBD, która będzie spełniała wymogi FDA, będzie możliwa do podawania pacjentom.
O, to ciekawe stwierdzenie: o ile nie jest tajemnicą, że polskie prawo jest w dużej części stanowione w Brukseli, a wiele naszych ustaw to jedynie tłumaczenia ustaw unijnych, to nie wiedziałem, że regulacje dotyczące stosowanych w Polsce leków pochodzą z Waszyngtonu. Nie wiem, skąd wzmianka o FDA w tym dokumencie. Zapatrzenie w twardą waszyngtońską politykę antymarihuanową? Nadzieja, że FDA będzie dłużej opierać się naciskom pacjentów niż EMA (Europejska Agencja Leków)?
Omawiany tu dokument jest dla mnie bardzo smutny. Zabrakło mi w nim jednego elementu, który powinien być najważniejszy: pacjentów. To znaczy ? nie, oczywiście, oni tu są. Jako przedmiot badań. Jednak ja jako potencjalny pacjent zdecydowanie wolałbym, żeby lekarz traktował mnie podmiotowo. Co najmniej jako partnera w terapii, a może nawet (czy nie za bardzo fantazjuję?) jako osobę ważniejszą w tym dwuosobowym układzie. Chciałbym, by lekarz traktował mnie bardziej jak krawiec traktuje klienta niż jak weterynarz konia.
Dzieci, u których występuje kilkadziesiąt napadów dziennie, albo sto, a czasem dwieście, nie mają zbyt wiele czasu, bo bez czegokolwiek, co ograniczy ich napady, stoją z rozwojem. Dorośli też nie mają lekko: choroba nie tylko jest uciążliwa, choroba często nie pozwala im normalnie funkcjonować (choćby pracować, by zarobić na jedzenie czy na leki), a w skrajnych przypadkach może zabić. Niekorzystne skutki działania kannabinoidów (i to w dodatku „potencjalne”), mające tak fundamentalne znaczenie dla autorów dokumentu PTE, dla chorych są mniej istotne. Nie, nie dlatego, że nie zależy im na zdrowiu, lecz dlatego, że skutki braku leczenia są na tyle dolegliwe, że chcieliby móc zaryzykować. I chcieliby móc liczyć na pomoc swojego lekarza. Doniesienia o wyjątkowej nietoksyczności CBD i toksyczności THC znacząco niższej niż większości farmaceutyków wydają się przekonywać coraz więcej chorych. PTE przekonane nie jest. Dlaczego? To wydaje się jasne, ale dla wszelkiej pewności zajrzałem do statutu Towarzystwa. Interesujący mnie punkt brzmi: „Członkiem zwyczajnym może być lekarz lub specjalista zajmujący się naukową lub oświatowo-medyczno-społeczną problematyką padaczki i który opłaca składki„. No tak, traktowany przedmiotowo chory się nie dostanie. Ale to przecież jest towarzystwo naukowe, nie? Otóż nie: „Celem PTE jest popieranie każdej inicjatywy mającej na celu pomoc chorym z padaczką„. Czyli: popieranie inicjatyw na rzecz chorych z padaczką jest dla chorych z padaczką niedostępne. Do związku weterynarzy koni nie przyjmują.
Ale… czy ja aby nie przesadzam? Przecież cała ta ostrożność może mieć na celu tylko i wyłącznie dobro pacjenta, ochronę przed niesprawdzonymi specyfikami, które mogą wyrządzić więcej szkody niż pożytku? Mówiąc szczerze, nie bardzo w to wierzę. Ale dobrze, spróbujmy: od pewnego czasu prowadzony jest w CZD eksperyment, w którym epileptycznym dzieciom podaje się Sativex, wyciąg z marihuany zawierający THC i CBD. W dołączonej do leku ulotce producent ostrzega przed stosowaniem preparatu u nieletnich (!) oraz u osób chorych na padaczkę (!). Pytanie: czy PTE występowało kiedykolwiek przeciwko temu badaniu, mogącemu ewidentnie pogorszyć stan zdrowia małych pacjentów Centrum? (Ostrzeżenie dotyczy „potencjalnie niekorzystnych skutków działania”, czyż nie?) Jeśli występowało, to będę skłonny zrewidować moje opinie wyrażone w tym tekście. Przynajmniej częściowo. Ale coś mi mówi, że nie będę musiał?
PS.
Ten tekst wysyłam mejlem do PTE (office@epilepsy.org.pl), ale, szczerze mówiąc, odpowiedzi się nie spodziewam. Gdyby nadeszła, oczywiście ją opublikuję.