Jakie są realne skutki nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (czyli „legalizacji medycznej marihuany”)? W aptekach wciąż jej nie ma i jeszcze długo nie będzie: każdy produkt ? a więc każda odmiana marihuany z osobna ? musi uzyskać zgodę („zarejestrowanie i dopuszczenie do obrotu”) Prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, który ma na decyzję w każdym przypadku do 270 dni. Dziewięć miesięcy! (Coś mi mówi, że gdy już ktoś zgłosi wniosek, ten przewidziany prawem czas zostanie wykorzystany w całości: polscy urzędnicy do najszybszych nie należą?)
Legalizacja nie zamknęła możliwości ubiegania się o sprowadzenie leku w ramach tzw. importu docelowego (pisałem o nim już m. in. tutaj, oficjalna informacja znajduje się na stronie Ministerstwa Zdrowia). Co więcej, legalizacja nie przeszkadza, by ubiegać się o refundację marihuany sprowadzanej w ramach importu docelowego i wciąż można liczyć na odpłatność ryczałtową. (Jak się dowiedziałem w MZ, nowe prawo nie przewiduje refundacji jedynie dla marihuany, którą będzie się kupować na receptę w aptekach.) No, ale dotychczas z dobrodziejstw importu docelowego korzystało trzydzieści kilka osób rocznie i jeżeli coś się tu zmieni, to raczej nie w górę, lecz w dół („bo przecież macie legalizację”?)
Skoro nie import docelowy i nie polska apteka, to może spróbować kombinacji: polska recepta i zagraniczna apteka? W końcu jest już w Unii parę krajów, które sobie z marihuanofobią poradziły lepiej niż my i marihuanowe leki sprzedają w aptekach. Przekonujemy lekarza o dobroczynnym wpływie marihuany w naszej chorobie, dostajemy od niego receptę i jedziemy np. do Holandii, gdzie marihuany w bród. (Oczywiście recepta jest specjalna, tzw. Rpw. I oczywiście lekarz nie napisał ogólnie „marihuana”, lecz jaką konkretnie odmianę nam przepisuje ? jako medyk świadomy wie, co znajdziemy w holenderskich aptekach.) Polska recepta nie powinna stanowić problemu, wszak jesteśmy państwem unijnym i możemy korzystać z dobrodziejstw oferowanych przez tzw. recepty transgraniczne. Ale? czy aby na pewno? Czy polski lekarz może legalnie wypisać receptę Rpw, by jego pacjent zrealizował ją w holenderskiej aptece? Niestety, obawiam się, że nie. Bo oto w przywołanym wyżej tekście z portalu NFZ (kto jak kto, ale oni chyba się znają) znajdujemy ten oto złowrogi fragment: „Pamiętaj! Na recepcie transgranicznej nie może być przepisany lek o kategorii dostępności ?RpW?”. Czyli: takiej specjalnej recepty na marihuanę lekarz wypisać nie ma prawa.
To może jeszcze jedna możliwość: dostać receptę od lekarza holenderskiego. Polakom przecież wolno się leczyć w Holandii i wolno zażywać przepisane tam leki. Jasne, wolno, ale obawiam się, że tylko tam, bo gdzieś słyszałem, że na przewóz przez granicę trzeba by było dodatkowo uzyskać specjalną zgodę. Na pewno przewóz marihuany na cele pozamedyczne jest złamaniem prawa (tutaj artykuł z opinią prawnika), ale obawiam się, że sam fakt zakupu suszu w aptece, a nie w coffeeshopie nie daje automatycznie prawa do wjechania z lekiem do Polski. Może co najwyżej być okolicznością łagodzącą w ewentualnym procesie ? czyli sytuacja taka sama, gdyby chorego złapali na uprawie?
Bardzo proszę nie traktować powyższego jako porady prawnej. Gdybyście znali osobę kompetentną i zdobyli jej wypowiedź, napiszcie w komentarzach, pewnie niejednemu choremu taka informacja by się przydała. Thank you from the mountain.
Ciekawa byłaby opinia prawna dotycząca nie przywozu/przemytu narkotyków tylko przywozu leku w postaci suszu. Najlepiej zaś w postaci przetworów, ekstraktu z konopi. Wszystko w kontekście nowelizacji uopn i przeciągających się procedur dopuszczających. Dodatkowo zastanawiam się jak traktowane byłyby „na starych zasadach” tzw. „niewielkie ilości”. Czy 3-10g oleju RSO jest równoważne 3-10g suszu konopnego?
„Lek w postaci suszu”, o ile ma więcej niż 0,2% THC, jest dla organów ścigania wciąż substancją nielegalną. Gdyby polski pacjent, zaopatrzony w stosowną receptę, chciał sobie to przywieźć z zagranicy, to musi uzyskać na to specjalną zgodę. Teoretycznie jest to możliwe, ale nigdy nie zetknąłem się z takim przypadkiem, nie wiem więc, ile trzeba się nagimnastykować, żeby to uzyskać. (Nie wiem np., czy nie jest potrzebny specjalny transport z 3 konwojentami o odpowiednich uprawnieniach nadanych przez stosowny urząd 🙂 .)
X gramów RSO to oczywiście o wiele więcej niż X gramów suszu, zarówno jako lek, jak i jako substancja odurzająca. Ale jaka ilość zostałaby ewentualnie uznana za niewielką, to już zależałoby od prowadzącego sprawę prokuratora/sędziego. Boję się jednak, że o ile wyżej wymienieni niekoniecznie mieliby pojęcie, to powołany biegły od razu przeliczyłby parę gramów na kilkaset działek dilerskich ? i po ptokach?