Policja zanotowała kolejny sukces w walce z poważną przestępczością narkotykową trapiącą nasz kraj (vide relacja np. tu), ja jakoś nie mogę się jednak zmusić, żeby ten sukces po obywatelsku skonsumować. Wręcz przeciwnie, odczucia mam dalekie od entuzjazmu. Poniżej chciałbym się podzielić dwiema uwagami. I choć najbardziej oczywiste byłoby skomplementowanie dzielnego dzielnicowego, który chytrze dostał się do mieszkania przestępczyni i dokonał faktycznego przeszukania bez stosownego dokumentu, zostawiam to do oceny dla jego przełożonych. Nie skomentuję nawet próby zważenia śmiertelnego narkotyku wraz z zawierającym go pudełkiem. (Gdyby policja miała większe wagi, można by było spróbować zważyć marihuanę razem z pomieszczeniem, w którym ją znaleziono. Wtedy medal od ministra sprawiedliwości murowany.) Ale nie, moje uwagi będą o czym innym.
Posiadaczka zioła używała go do ograniczania objawów swojej jaskry. Chciałem przypomnieć, że ta choroba ma swoje miejsce w historii medycznych zastosowań marihuany. Otóż w Stanach Zjednoczonych, kraju, w którym walka rządu z medyczną marihuaną jest chyba najbardziej zaciekła i który tę zaciekłość via ONZ przelał na resztę świata, istnieje niewielka (i z powodu nieubłaganych praw natury coraz mniejsza) grupka chorych, którzy w latach 70. i 80. uzyskali (a raczej wywalczyli sobie na drodze sądowej) prawo do legalnego używania marihuany. Pierwszym z nich był Robert Randall (zwany Pacjentem Zero), który od 1976 roku mógł ? jako pierwszy w powojennej historii USA ? legalnie posiadać i zażywać marihuanę. Powód: niedająca się opanować farmakologicznie jaskra. Przez oficjalną medycynę Randall był skazany na ślepotę przed ukończeniem 30. roku życia, dzięki marihuanie widział do samej śmierci (zmarł w wieku 53 lat).
Druga uwaga: po odliczeniu wagi pokoju i pudełka przedmiot przestępstwa ważył ok. 4 gramów. Zakładając, że opowieści o jaskrze są bajką wymyśloną na potrzeby wymiaru sprawiedliwości (choć zapewne stosowną dokumentację medyczną będzie łatwo przedstawić, ale zakładając), po zastosowaniu cen warszawskich (najwyższych w kraju, ponoć ok. 60 zł/g) uzyskujemy kwotę ok. 250 złotych. Taka była skala potencjalnego dilowania (organy zawsze podejrzewają dilowanie, a ilość zioła wyrażają nie tylko w gramach, lecz także w liczbie działek dilerskich.) I teraz ważne przypomnienie: 250 złotych to wartość niewielka, w sklepach spokojnie możemy za tyle kraść, bo nawet jeśli nas złapią, nie zarzucą nam przestępstwa, a jedynie wykroczenie, zagrożone karą mandatu. Ja wiem, że w obu przypadkach znajdują zastosowanie paragrafy z innych ustaw, ale chciałbym, żeby omawiana tu zbrodnia obywatelki była widziana w odpowiedniej perspektywie.