Przeczytałem dziś w Gazecie Prawnej krótki tekst o tym, że Patryk Jaki w sprawie medycznej marihuany działa dalej, choć do obowiązków „zwykłego” posła z poprzedniej kadencji teraz doszło mu wiceministrowanie.
Niestety, ta wiadomość wyzwala we mnie smutną refleksję (a właściwie utwierdza mnie w czymś, do czego doszedłem już dawno): posłowie (a przynajmniej przeważająca ich większość*) są zainteresowani tylko swoimi sprawami, my jesteśmy dla nich tylko tłem ich działań. Bo czy pan Jaki zaangażowałby się tak bardzo w tę sprawę, gdyby sam nie miał ciężko chorego dziecka, które na legalności medycznej marihuany może bardzo skorzystać**? I czy, gdyby nie ta osobista tragedia, umiałby, zapewne zajęty jak oni wszyscy grami pałacowymi i podsrywaniem konkurencji, wzbudzić w sobie wystarczającą ilość empatii, by zrozumieć dramat dziesiątek tysięcy rodziców, którym zabrania się dostępu do leku potencjalnie zbawiennego dla ich dzieci?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale w sumie nie jest ona najważniejsza. Najważniejsze jest, że ktoś coś robi. Myślę, że w imieniu nas wszystkich mogę zadeklarować, że p. Jaki ma nasze pełne wsparcie i pomoc w razie potrzeby.
(O tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia pisałem już dość dawno temu.)
*Przesadzam? Nie sądzę: jak inaczej zinterpretować obawy, czy wśród 460 posłów znajdzie się choćby 15 (!) osób gotowych poprzeć rozwiązanie, z którego skorzystałyby setki tysięcy chorych??
**Dowiedziałem się właśnie, że dziecko p. Jakiego jednak by na medycznej marihuanie nie skorzystało, bo jest chore na zespół Downa. Ale upieram się, że poważna choroba dziecka (jakakolwiek) daje rodzicom dodatkową dawkę empatii. Widocznie większości posłów brakuje takiego bodźca.