O cenie MMJ (PS)

Niniejszy wpis jest pewnym uzupełnieniem do moich niedawnych rozważań na temat ceny medycznej marihuany w Polsce. Będzie mowa też o cenach, ale nie w Polsce i marihuany niekoniecznie medycznej.

Przeprowadzona parę miesięcy temu w USA ankieta pokazała, że spośród prawie 400 uczestniczących w niej podmiotów zaangażowanych w produkcję wyrobów konopnych i obrót nimi jedynie 42% przynosiło jakiś zysk, 21% ledwie „wychodziło na swoje”, a 37% miało straty. Jednym z podawanych powodów takiej sytuacji bał nadmierny fiskalizm. (Skąd my to znamy…?) Czy on musi występować?

Nie, nie musi: czytałem informację, że w stanie Nowy Meksyk marihuana sprzedawana pacjentom nie będzie obciążana podatkiem stanowym. O tym, że można do tematu podchodzić inaczej niż nasi rządzący pokazuje też przykład władz hrabstwa Humboldt w Kalifornii: wskutek szybkiego spadku cen (z 1 100 USD za funt do 400 USD) bardzo pogorszyła się sytuacja tamtejszych farmerów i dla czasowego ich wsparcia z funduszy hrabstwa wyasygnowano okrągły milion dolarów wsparcia – do 10 tysięcy na firmę.

A w sytuacjach skrajnych… można władzę pozwać za brak kompetencji! Tak właśnie zrobiła kalifornijska firma Catalyst Cannabis Co. W pozwie stwierdziła, że zbyt wysoki stanowy podatek (w Kalifornii to 15%) oraz błędy w działaniu popełniane przez Wydział Kontroli Marihuany (Department of Cannabis Control) powodują rozwój firm prowadzących nielegalne operacje, czego konsekwencją są straty stanowego budżetu oraz pogorszenie warunków działania firm ściśle stosujących się do przepisów prawa.

A tymczasem na amerykańskim rynku, pomimo generalnie panującej inflacji, pomiędzy styczniem 2021 i styczniem 2022 ceny produktów konopnych (mowa o rynku niemedycznym) dość mocno spadły: w przeliczeniu na czysty THC, w 6 analizowanych stanach susz potaniał o 16,7%, marihuanowe produkty spożywcze o 11,8%, a produkty do waporyzacji o 12,4%.

O cenie MMJ

Jakiś czas temu na portalu Weednews ukazał się wpis na temat ceny medycznej marihuany w Polsce. Czytamy tam m. in.:

…susz wytwarzany naszym kraju byłby najprawdopodobniej finalnie droższy niż ten zza oceanu. […]
Konopni pseudoeksperci nie mający pojęcia o tym jak wygląda proces produkcji medycznej marihuany potrafią stwierdzić, że gram suszu wyprodukowanego w naszym kraju kosztowałby ok. 4,50 zł (obecna cena to 50-60 zł/g) oraz, że fakt transportowania do nas suszu zza oceanu podnosi jego cenę kilkusetkrotnie!. […]
…z uprawianych roślin, na cele medyczne z każdej przeznacza się jeden lub dwa kwiaty (główne kwiatostany), natomiast cała reszta kwiatów trafia na rynek komercyjny. Gdyby nie fakt sprzedaży “pozostałości” na rynek komercyjny – medyczna marihuana byłaby znacznie droższa! Inaczej nie opłacałoby się nikomu jej produkować.

(Z całością tekstu można się zapoznać tu).

Lektura tego artykułu spowodowała u mnie szereg refleksji. Co do jednego na pewno zgadzam się z autorem: cena w polskich aptekach jest skandalicznie wysoka, dla wielu chorych zwyczajnie prohibicyjna. A dlaczego tak się dzieje? Cóż, 23-procentowy VAT na pewno nie pomaga. A ile złotówek dokłada fakt, że susz pochodzi z importu, i to w dodatku z krajów o wyższym poziomie życia (a więc i wyższych kosztach produkcji) niż w Polsce?

Oczywistym punktem odniesienia jest Holandia, w której medyczny użytek marihuany zalegalizowano już w 2003. Dostępny w tamtejszych aptekach susz jest produkowany w 100% w kraju. Obecnie działa jeden oficjalny dostawca – firma Bedrocan. Z upraw prowadzonych przez tę firmę nic nie przedostaje się na wolny rynek – widziałem gdzieś relację z całego procesu produkcyjnego, tam po żniwach są ewidencjonowane i komisyjnie niszczone nawet łodygi. A więc tu nie mamy do czynienia ze wspomnianym w artykule uzupełnianiem przychodów uzyskanych ze sprzedaży MMJ. (Na marginesie: to nie Bedrocan sprzedaje w holenderskich aptekach: całą produkcję firma stawia do dyspozycji holenderskiemu rządowi i to on zajmuje się rozprowadzaniem suszu i eksportem ew. nadwyżek ponad zapotrzebowanie rynku lokalnego. Oczywiście, nie robi tego Rada Ministrów: powołana została specjalna jednostka Office of Medicinal Cannabis – OMC, zwana często krócej Cannabis Bureau).

Popatrzmy, co holenderscy chorzy mogą kupić w aptekach: w ofercie jest 5 odmian, każda w cenie € 27,5 za 5 gramów czyli € 5,5 za 1 gram. Po przeliczeniu na nasze (i dodaniu 6% VAT-u) wychodzi ok. 27 zł za gram. Faktem jest, że w Holandii margines zawartości THC jest szerszy niż u nas i wynosi ± 20% (czyli tam susz 22-procentowy może mieć między 17,6 i 26,4%). Na tę kwestię słusznie zwraca uwagę autor artykułu w Weednews. Pamiętajmy, że w przypadku marihuany wielka precyzja nie jest aż tak ważna, jak w przypadku farmaceutyków: tam bywa, że nawet stosunkowo niewielkie przekroczenie zaleconej dawki może być niebezpieczne, z marihuaną nie ma tego problemu. (Zainteresowanych szczegółami zapraszam do lektury mojego tekstu na temat dawkowania MMJ).

No tak, ale… czy tylko mnie coś się tu nie zgadza? W kraju o wyższych kosztach produkcji niż w Polsce i bez kontaktów z rynkiem niemedycznym końcowy produkt jest 2 razy tańszy niż w Polce? A może… A może Holendrzy tak bardzo dbają o swoich chorych, że im marihuanę dotują z budżetu? W naszym kraju dotuje się tyle różnych rzeczy, więc… kto wie?

Kto wie? No jak to, kto wie? Wie Cannabis Bureau! Napisałem mejla z pytaniem o dotacje do marihuany i dostałem taką oto odpowiedź:

Cena marihuany leczniczej jest określana na podstawie kosztów zakupu, kosztów produkcji, kosztów pakowania i dystrybucji oraz kosztów wewnętrznych Urzędu OMC. Minister Zdrowia jest zobowiązany do utrzymywania ceny marihuany na najniższym możliwym poziomie. Dzięki pozytywnym wynikom OMC w ostatnich latach, OMC zdołało obniżyć cenę marihuany leczniczej.

Wygląda, że dotacji nie ma, ale napisano to trochę naokoło, dyplomatycznie. Dla pewności postanowiłem zwrócić się do pewnej osoby będącej bardzo blisko producenta suszu. (Nie zdradzam jej tożsamości, bo nie zapytałem, czy by chciała tu wystąpić, ale jest to źródło, do którego mam 100% zaufania). Oto nasza wymiana korespondencji:

(ja) Ceny marihuany w holenderskich aptekach są stosunkowo niskie – czy Bedrocan „wychodzi na swoje” jeśli chodzi o koszty produkcji i zysk, czy też może marihuana jest jakoś dofinansowana przez holenderski budżet?
(informator) Bedrocan ma długoterminową umowę z OMC w której jest zapisana stała stawka za nasze produkty. Ceny w aptece są niskie ponieważ OMC, jako organizacja rządowa, nie może wypracowywać żadnego zysku. Jakiś czas temu OMC nawet trochę obniżyło cenę marihuany w aptece, właśnie aby zrekompensować niespodziewany zysk. Na dodatek, ceny są też niskie poprzez brak pośredników na rynku holenderskim, w przeciwieństwie do sytuacji z eksportem do innych krajów, gdzie wiele elementów łańcucha dostaw pobiera „swoją działkę”.

No to chyba kwestia wyjaśniona, przynajmniej jeśli chodzi o Holandię. Nie mam ambicji przedstawiania jedynie słusznej racji, z pokorą i zainteresowaniem przyjmę zdania odrębne. Zupełnie nie znam się na uprawie marihuany, powyższy tekst nie jest wypowiedzią ex cathedra. Wręcz przeciwnie: to jest jedynie głos w dyskusji. Ale z powyższych rozważań wychodzi mi, że uprawiana w Polsce marihuana miałaby szansę być tańsza niż importowana. No, chyba żeby znów zadziałało zjawisko znane jako polnische Wirtschaft – ale to już zupełnie inny temat…

Endometrioza

Właśnie obejrzałem półgodzinny telewizyjny materiał na temat endometriozy. Poruszający, zwłaszcza dla kogoś, kto dotąd w ogóle nie wiedział o istnieniu tej choroby lub nie zdawał sobie sprawy, jak jest paskudna i powszechna.

W materiale kilkakrotnie pojawia się stwierdzenie, że na endometriozę nie ma na razie lekarstwa – występujące przed kamerą kobiety mówią o nieskuteczności stosowanych środków przeciwbólowych. Nie chcę tu wchodzić w dyskusję na temat definicji lekarstwa, zakładam więc, że dla chorych byłoby nim coś, co mogłoby zmniejszyć odczuwane dolegliwości. A skoro tak, to… potencjalne lekarstwo owszem, istnieje. To marihuana, której działanie przeciwbólowe znane jest powszechnie od dawna. Jej stosowaniu przez chore na endometriozę poświęcono kilka badań ankietowych i wszystkie dały bardzo obiecujące wyniki:

● niemal 500 Australijek w wieku 18-45, u których zdiagnozowano endometriozę, zapytano o stosowane przez nie sposoby walczenia z objawami choroby. Marihuana okazała się najskuteczniejsza: na 10-punktowej skali uzyskała średnią 7,6. (Kolejne miejsca w rankingu skuteczności zajęły: miejscowe stosowanie ciepła – 6,52, olejki CBD – 6,33 i zmiany w diecie – 6,39) (https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/30646891/);

● w innym badaniu naukowcy uzyskali on-line opinie ponad 200 cierpiących na endometriozę kobiet z Nowej Zelandii. Niemal 80% z nich używało marihuany, głównie dla złagodzenia bólu i poprawy jakości snu. Mniejszy ból zgłosiło 81% używających marihuany, lepszy sen 79%, redukcję wymiotów i nudności 61%. Ponad 3/4 użytkowniczek marihuany (81%) ograniczyło używanie farmaceutyków (w większości środków przeciwbólowych, w tym opioidów), a ponad połowa (59%) całkowicie z nich zrezygnowała (https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/33275491/);

● wpływ marihuany na objawy endometriozy zbadano też w Kanadzie w grupie ponad 250 chorych. Głównym ich problemem był ból (57%), kolejnym niedomagania żołądkowo-jelitowe (15%). Po przeanalizowaniu efektu ponad 16 tysięcy użyć marihuany stwierdzono zgłaszaną przez uczestniczki istotną poprawę w obu tych problemach, a także polepszenie samopoczucia (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC8547625/).

We wszystkich powyższych badaniach niepożądane skutki uboczne powodowane przez marihuanę były niezbyt częste (zgłosiło je 10% badanych), a te, które wystąpiły, nie były poważne.

Doniesienia wspomniane wyżej (i inne tutaj niewspomniane) spowodowały, że na początek przyszłego roku w Izraelu zaplanowano przeprowadzenie badania klinicznego z udziałem kobiet chorych na endometriozę. Ale korzyści ze stosowania marihuany w tej chorobie już teraz wydają się być bezdyskusyjne, a to badanie jedynie je potwierdzi.

PS.
a) Marihuanę może przepisać każdy lekarz mający prawo wystawiać recepty „Rpw”.
b) Nieco uwag na temat dawkowania zamieściłem tutaj: http://marihuanaleczy.pl/o-dawkowaniu/.

Racja mojsza czy twojsza?

Jeden napisał: stężenie nie ma znaczenia, bo można wziąć dwa razy więcej olejku dwa razy słabszego i wyjdzie na to samo. Drugi napisał, że „ma znaczenie od strony użyteczności i wygody dla konsumenta”. Obaj są znani i szanowani w polskim środowisku konopnym. Który ma rację?

Moim zdaniem… rację mają obaj. Jak to możliwe? Ano tak, że wszystko zależy od tego, co liczymy. Jeżeli jedynie ilość przyjmowanego CBD, to istotnie 4 krople olejku 5% = 2 krople olejku 10%. Arytmetyka na poziomie zupełnie podstawowym, która pozwala nam w prosty sposób obliczyć, w którym produkcie CBD jest najtańszy. Jeśli jednak do rachunku dorzucimy inne pożyteczne składniki znajdujące się w konopiach (a więc i w olejku), wtedy wynik będzie inny, bo w większej liczbie kropli będzie co prawda tyle samo CBD, ale więcej tych właśnie pożyteczności. ALE… To stwierdzenie ma sens tylko w przypadku olejków typu „full spectrum” lub „broad spectrum„. A przecież pewna część olejków na naszym nieuregulowanym rynku (obawiam się, że może to być część co najmniej znaczna) to czysty CBD (izolat lub wręcz syntetyk) rozpuszczony w większej lub mniejszej ilości oleju spożywczego. Wtedy oczywiście 4×5=2×10. Tu kolejne ALE: ten znak równości jest prawdziwy jedynie dla preparatów o dobrej jakości. Czyli sporządzonych na dobrym oleju i niezawierających szkodliwych substancji pozostałych po procesie produkcyjnym. A jeżeli nie ma pewności co do jakości, to co: jednak wybrać to wyższe stężenie, żeby zmniejszyć ilość przyjmowanych świństw? Arytmetyka niewiele nam tu podpowie, bo nie tylko CBD może mieć wyższe stężenie, świństwa również. Myślę, że w razie wątpliwości chyba jednak warto poszukać w Sieci opinii o różnych produktach, poczytać, co piszą o nich sami producenci (najlepiej oddzielając istotne informacje od marketingowej reszty) i ograniczyć pole wyboru do produktów wzbudzających zaufanie. I dopiero wtedy zastosować arytmetykę.


Jeszcze słowo o co najmniej dwóch szczególnych przypadkach, gdy wyższe stężenia mogą być preferowane. Pierwszy to taki, gdy użytkownik albo nie lubi konopnego smaku (charakterystycznego dla „pełnych” wyciągów), albo jest uczulony na któryś z wielu zawartych w konopiach związków. (Np. podobno istnieje alergia na chlorofil, choć ja osoby uczulonej nigdy nie spotkałem – to jednak chyba rzadka przypadłość). Wtedy mniejsza objętość będzie oznaczała mniejszą dolegliwość przy przyjmowaniu. Przypadek drugi to stosowanie bardzo wysokich dawek. W jednym z badań naukowych czytałem o dziennej dawce 1,5 g CBD (chodziło o chorobę natury psychiatrycznej) – przy przyjmowaniu takich ilości problemem znów może być nadmierna objętość słabszych preparatów.

CBD na śniadanie

Nie wiem, czego w ostatnim czasie przybywa nam szybciej: zakażonych covidem czy fachowców od konopi. Ostatnio w porze śniadania wiedzą podzieliła się z telewidzami „propagatorka naturalnego stylu życia” (https://dziendobry.tvn.pl/a/olejki-cbd-wlasciwosci-i-zastosowanie). Dowiedzieliśmy się, że:

– w konopiach występują m. in. kannaboidy [1:20]. (Gdyby ktoś życzliwie przypuścił, że chodzi o przejęzyczenie, to zapraszam na powtórkę: [1:34] i [2:26].);
– w konopiach „związków THC” jest poniżej 0,2 [2:07]. Rozumiem zatem, że aby stać się posiadaczem całego jednego związka THC, trzeba wziąć aż 5 roślin (a właściwie, skoro poniżej 0,2, to nawet 6);
– CBD może osłabić działanie niektórych leków. O tym, że działanie innych może zostać wzmocnione, pani propagatorka nie wspomniała;
– olej konopny „pięknie wchłania skórę” [7:16]. Tu ostrzegam: zdecydowanie nie jest zalecana za duża ilość oleju, żeby nam się skóra nie wchłonęła w całości, bo wtedy jak: bez skóry…?

Wniosek mimo wszystko jest optymistyczny: skoro tzw. media głównego nurtu kształtują świadomość przeciętnego Polaka (na cześć Maćka zwanego Kowalskim), to już niech będzie, niech mówią, przeżyję rewelacje pani propagatorki…

Refleksje na czas zarazy

Z różnych stron docierają do mnie informacje o tym, że ciężko chorych, u których wykryto wiadomego wirusa, skutecznie leczy się wlewami z witaminy C. Jak się wydaje, taką terapię dość masowo stosują Chińczycy, znają ją też Amerykanie. Z doniesień wynika, że jest bardzo skuteczna. Tymczasem u nas cisza, morda dalej w kuble. Dlaczego? Poniżej przedstawiam moje przypuszczenia dotyczące przyczyn takiego stanu rzeczy.

Witamina C jest tania, bo jest to produkt niechroniony patentem i może ją produkować i sprzedawać każdy, kto spełni pewne niezbyt trudne warunki. Taka terapia, choć dla chorego może się okazać skuteczna i atrakcyjna cenowo, z punktu widzenia wiadomego przemysłu jest nieakceptowalną konkurencją. Załóżmy, że masowo zaczną się potwierdzać dobre efekty wlewów w przypadku Covid-19. Istnieje wówczas niebezpieczeństwo, że ktoś (chorzy, lekarze, prasa) zacznie się zastanawiać: w takim razie może ta terapia jest skuteczna także w przypadku innych wirusów? A może nie tylko w przypadku wirusów? Na przykład w przypadku sepsy – zakażenia, którego oficjalna medycyna nie jest w stanie opanować. A altmedowcy od dawna mówią, że witamina C daje radę.

Czy na takie zwątpienia w oficjalną wiedzę można sobie pozwolić? Nie, na takie zwątpienia nie można sobie pozwolić. Dlatego oficjalny przekaz jest taki: maseczki na mordy i czekamy na szczepionkę. Oczywiście żadnych wlewów. Uwaga: nie mówimy, że wlewy są nieskuteczne. Tematu wlewów po prostu u nas nie ma, ani w wypowiedziach funkcjonariuszy ministerialnych, ani w wypowiedziach lekarzy, ani na łamach prasy (która przecież dobrze wie, kto zamieszcza u niej tłuste ogłoszenia reklamowe). Tematu wlewów nie ma.

No dobrze, a dlaczego takie rozważania pojawiają się na blogu poświęconym medycznym zastosowaniom marihuany? Powód jest taki, że sytuacja wydaje mi się dość podobna: zarówno o terapeutycznych właściwościach marihuany, jak i o skuteczności wlewów z askorbinianu sodu, nasi lekarze wiedzą (jeśli w ogóle wiedzą, to) nieoficjalnie. Może po godzinach, prywatnie, temat nawet by ich interesował, ale w pracy obowiązuje ich oficjalna wersja: to jest czysty altmed + nie ma badań. Jeśli chodzi o marihuanę, to jeszcze do niedawna minister zdrowia i jego wiceministrowie obficie wypowiadali się, że nie ma czegoś takiego, jak medyczna marihuana. Sejm niespodziewanie zrobił im psikusa i zalegalizował coś, czego nie ma. No to przestali o tym mówić. Nie że nie działa: po prostu nie ma tematu. Może się przyczaili, bo ilości, jakie docierają do naszych aptek są homeopatyczne, więc faktycznie nie ma o czym mówić. A może jest teraz ogólna taktyka taka, żeby nie mówić. Dopóki terapie są niszowe, ograniczone do kilkudziesięciu osób w Polsce, to nie ma niebezpieczeństwa, że zaraza się rozleje. No i jeszcze cena marihuany (medycznej, koniecznie z zaznaczeniem „tak zwanej”): cena jest praktycznie zaporowa, więc z punktu widzenia wiadomego przemysłu, którego interesów establiszment broni jak niepodległości, legalność marihuany („tak zwanej” medycznej) niewiele zmienia.

Witamina C jest tania, więc gdyby zaraza się rozlała, szkody mogłyby być większe. Stąd cisza. A gdyby ktoś z lekarzy jednak chciał się wypowiedzieć – i to jeszcze nie daj Boże pozytywnie – zawsze mamy w odwodzie izby lekarskie (zawieszenie prawa wykonywania zawodu to bez wątpienia groźna broń). Ale na razie o wlewach cisza, więc nie ma się czym martwić. Czekamy na szczepionkę i wtedy ruszamy do ataku.

Paliatywna marihuana

W połowie tego roku opublikowano w naukowym specjalistycznym czasopiśmie Journal of Palliative Medicine artykuł będący podsumowaniem pewnej internetowej ankiety. Ponad 300 osób pracujących w hospicjach (więcej niż połowa to były pielęgniarki) wyraziło swoją opinię na temat użyteczności marihuany w opiece paliatywnej. Przeważająca większość respondentów uznała marihuanę za bardzo przydatną w ich pracy.

Już za niewiele ponad tydzień odbędzie się we Wrocławiu kolejna międzynarodowa konferencja „Medyczna marihuana w teorii i praktyce„. Tym razem będzie poświęcona zastosowaniom w opiece paliatywnej i w zwalczaniu bólu. Wystąpią prelegenci posiadający wiedzę teoretyczną i praktyczną.

Rozsiewajmy tę wiedzę. Przyczyńmy się do tego, żeby i nasi nieuleczalnie chorzy mogli odchodzić w sposób godny: bez bólu, spokojni, pogodzeni z losem. Doświadczenia innych krajów pokazują, że stosowanie medycznej marihuany może w tym wydatnie pomóc.

(Link do tekstu wspomnianego na wstępie: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/31094609)

O przeciwwskazaniach

Fajnie, że jest w Polsce medyczna marihuana ? w prawie i w aptekach. Fajnie, że jako społeczeństwo wiemy coraz więcej o jej leczniczym potencjale. Fajnie, że rośnie (powoli, ale jednak) liczba lekarzy włączających marihuanę do swojego arsenału terapeutycznego. Powstają nawet specjalistyczne kliniki czy centra medyczne. Takie jak to. Ma na stronie ładnie opisane podstawy medycyny konopnej: jakie lecznicze substancje są zawarte w konopiach, dlaczego na nas działają i w jakich dolegliwościach, jakie są przeciwwskazania.

Zaraz, zaraz? Coś mi tu nie pasuje: przeciwwskazaniami są m. in. „zaburzenia układu nerwowego, pokarmowego, immunologicznego, przewlekłe choroby zapalne układu nerwowego, choroby neurodegeneracyjne, choroby metaboliczne, choroby stawów, choroby onkologiczne, zaburzenia snu, depresja„. No, ale przecież ? o czym wie każdy, kto choć troszkę zapoznał się z tematem ? medyczną marihuanę stosuje się właśnie w tych chorobach. No i najciekawsze przeciwwskazanie: „Każdy pacjent, u którego doszło do zaburzenia funkcji układu endokannabinoidowego„. Marihuana działa tak skutecznie i w tak wielu chorobach właśnie dlatego, że zawarte w niej kannabinoidy wspomagają niedomagający układ endokannabinoidowy, uzupełniając braki endokannabinoidów. To trochę tak, jakby przeciwwskazaniem do stosowania środków przeciwbólowych był odczuwany ból.

Oj, jak widać, wciąż jeszcze jesteśmy na początku drogi?

O dawkowaniu

Szanowni!

Nie zdarza mi się prosić o udostępnianie moich wpisów. Kogo tekst zainteresuje, czyta do końca, a kto uzna, że wart jest on rozpowszechnienia, podaje dalej – ja w to nie ingeruję. Ale tym razem zrobię wyjątek.

Najsłabszym ogniwem polskiego systemu medycznej marihuany są lekarze. Co prawda jeśli chodzi o dostępny w aptekach asortyment, to szału nie ma (raptem jedna odmiana, niekoniecznie odpowiednia dla wszystkich chorych), ale to prawdopodobnie zmieni się w ciągu najbliższych kilkunastu tygodni, może ciut później. A zmiana stanu wiedzy lekarzy to zadanie na lata.

System edukacji lekarzy (studia na akademiach ↔ działania firm farmaceutycznych) wykształcił w nich pewien odruch: jeśli jest jakiś środek terapeutyczny, to jest też odgórnie podane (przez producenta) dawkowanie, które w formie polecenia należy przekazać choremu. Sytuacja, gdy jakaś substancja lecznicza nie ma ustalonych z góry widełek zawierających dawkę skuteczną, a w ustaleniu takiej dawki rola chorego jest co najmniej tak samo (a może nawet bardziej) istotna niż rola lekarza, dla sporej części lekarzy może być trudna do zrozumienia i zaakceptowania.

Ale próbować trzeba, taką samą drogę przebywały inne, bardziej od nas marihuanowo zaawansowane kraje – tam też uświadamianie lekarzy w kwestii odmiennego, nowego dla nich spojrzenia na kwestię dawkowania, idzie powoli. Ale idzie, więc jest szansa, że pójdzie i tutaj.

Lekarzy, którzy są przekonani o potencjalnym korzystnym działaniu marihuany i chcieliby ją przepisać swoim pacjentom, może powstrzymywać wspomniany powyżej brak wiarygodnych wskazówek dotyczących dawkowania. Może się bowiem zdarzyć, że zbyt gorliwych medyków wezwie na dywanik jakiś Sanepid czy inna izba lekarska i każe się tłumaczyć, skąd wezwany wiedział, ile przepisać. W końcu na studiach o tym nie mówili. Dlatego pod tym względem bardzo istotną, być może najważniejszą rzeczą jest dostarczenie chętnym lekarzom stosownego wsparcia, w slangu urzędniczym i korporacyjnym zwanego „dupokrytką”. Rolę tę pełnią wymienione w moim tekście dokumenty źródłowe – głównie opublikowane w fachowych czasopismach wyniki badań naukowych. Z nimi Sanepidom dyskutować będzie bez wątpienia trudno.

A zatem: udostępniajcie na potęgę! Znajomym lekarzom, znajomym chorym, znajomym. I zachęcajcie, żeby oni zrobili to samo. Im więcej osób to przeczyta, tym większą będziemy mieli grupę lekarzy gotowych spróbować nowej dla nich terapii i tym wyższe będzie ciśnienie stwarzane przez chorych. Innego dokumentu podobnego do zalinkowanego poniżej pdf-a łatwo się nie zdobędzie. Na pewno nie po polsku. Na pewno nie za tę cenę…  : – )

Link do pliku jest taki: http://marihuanaleczy.pl/O_dawkowaniu_MM.pdf