Raz, dwa, trzy (4)

O mojej rozmowie z Tomaszem Ołubczyńskim sprzed roku pisałem parę wpisów temu (konkretnie: był to odcinek nr 2 serialu „Raz, dwa, trzy”). No to informuję, żeśmy znowu sobie pogadali. Tematem pogaduchy były pożytki z legalizacji – czyli to, o czym pisałem w książce „Legalizacja? – Jestem za„. A właściwie był to nie tyle temat, co punkt wyjścia, bo potem nam się rozgadało na boki. Ale chyba było ciekawie, skoro Tomasz zdecydował się tę rozmowę opublikować. Zainteresowanych zapraszam do posłuchania. Tu: https://rozmowykonopne.pl/034-legalizacja-jestem-za-ksiazka-bogdan-jot/ .

O izolatach

Dyskusja o wadach i zaletach różnych metod ekstrakcji CBD jest niemal tak stara jak same olejki. Nie ma metody bez wad, a każda ma jakieś zalety (inaczej nie byłaby stosowana). Temat ten poruszyłem w rozdziale 5.1 książki „Kannabidiol leczy„.

Osoby wytwarzające olejki jakąś metodą (albo osoby takie olejki sprzedające bądź promujące) z oczywistych powodów tę konkretną metodę wychwalają, wskazując jednocześnie na wady metod pozostałych. No i dobrze – my, konsumenci, możemy się tylko cieszyć, że na rynku dostępne są różne produkty i że możemy dokonywać świadomego wyboru w zależności od naszych potrzeb. Pod warunkiem… Pod warunkiem, że informacja, którą otrzymujemy, jest rzetelna. Niestety, nie zawsze tak jest.

Niedawno natknąłem się na filmik, w którym wypowiadający się, wydawałoby się osoba godna zaufania, mówi (od 4:57): „Na rynku mamy 2 grupy olejków CBD, czyli olejki CBD z ekstrakcji sprężonym gazem CO2 – tak zwane izolaty oraz olejki CBD z tradycyjnej ekstrakcji alkoholowej”. Wspomniałem przed chwilą o rzetelności. Ta informacja rzetelna nie jest, bo nie jest tak, że alkohol = full spectrum, a CO2 = izolat, a tego właśnie dowiadujemy się z wypowiedzi.

Co to jest izolat? Najprostsza definicja: to wyizolowana z czegoś czysta substancja, w tym wypadku CBD. Izolaty są produkowane z ekstraktów metodą eliminacji wszystkich pozostałych składników. Oczywiście, im mniej jest po ekstrakcji tych pozostałych, tym łatwiej jest uzyskać izolat. Niewykluczone zatem, że jego producenci częściej (nie wiem, może nawet zawsze) jako surowca używają ekstraktu CO2. Ale przecież nie znaczy to, że produktem ekstrakcji CO2 jest izolat. W tym procesie zachowane są bowiem różne kannabinoidy oraz – przy odpowiednim ustawieniu parametrów procesu – terpeny i flawonoidy. Często ekstrakt jest poddawany potem różnym procesom oczyszczającym (np. winteryzacja, filtracja) dla usunięcia całości lub części substancji innych niż kannabidiol. Ale ekstrakt, który takim procesom nie zostanie poddany, zawiera sporą gamę substancji znajdujących się w suszu. Zwłaszcza wtedy, gdy w ramach jednego procesu ekstrakcji zastosuje się kolejno kilka różnych parametrów (czyli kombinacji temperatury i ciśnienia) – każda kombinacja powoduje „wyciągnięcie” z materiału nieco innego zestawu substancji, różne parametry powodują zatem wzbogacenie produktu końcowego. A jeżeli jeszcze operator przed przejściem w stan nadkrytyczny podda susz działaniu CO2 w stanie podkrytycznym, to efekt jest już w ogóle palce lizać. Czy będzie to produkt full spectrum, czy nieco uboższy broad spectrum, to kwestia definicji. (Najczęściej spotykane rozróżnienie między tymi dwiema formami to obecność w olejku lub nieobecność THC). Natomiast na pewno nie będzie to izolat. No nie.

Czyli: utożsamianie ekstrakcji CO2 z izolatem (czytaj: „CO2 jest be”) to albo przejaw nieznajomości tematu, albo świadome wprowadzanie ludzi w błąd, albo bardzo daleko idące uproszczenie mogące spowodować informacyjny chaos u mniej oblatanych słuchaczy.

Na koniec gwoli wyjaśnienia: z tym tekstem nie ma nic wspólnego żaden producent lub dystrybutor olejków wytwarzanych metodą ekstrakcji CO2… 😉

Raz, dwa, trzy (3)

Cóż, zostałem zapędzony w kozi róg… Gdybym napisał to pod filmem mojego kolejnego gospodarza, nie musiałbym tłumaczyć żartu, bo jego czytelnicy od razu by zrozumieli. Tutaj jednak muszę: Zbyszek Jaskólski jest otóż właścicielem Koziego Zakątka – gospodarstwa, w którym dba o kozy, odwdzięczające mu się swoim mlekiem.

Nie tak dawno udało się nam wreszcie odbyć planowaną od miesięcy rozmowę. Została ona pocięta na kilkunastominutowe kawałki, które wylądowały na Youtubowym kanale Zbyszka. Pierwszy kawałek rozmowy jest tutaj, drugi tutaj, a trzeci tutaj.

Zbyszek się odgraża, że będzie chciał mnie jeszcze nagrać (jak jakiś, nie przymierzając, kelner od Sowy), więc… stay tuned.

Raz, dwa, trzy (2)

Tomasza Ołubczyńskiego poznałem w Warszawie w trakcie kursu zielarskiego (tego, o którym wspomniałem dwa wpisy temu). Ja gadałem, on słuchał – mógłbym powiedzieć, że był moim studentem 🙂 .

No i ten właśnie mój student od pewnego czasu prowadzi podcast Rozmowy Konopne. Opublikował już prawie 20 rozmów. Kto o tym podkaście nie słyszał, niech zajrzy tu albo niech idzie od razu do archiwum audycji.

I ja tam byłem, miód i wino piłem. Konkretnie, rozmowy ze mną można wysłuchać pod tym adresem: www.spreaker.com/user/16708126/bogdan-jot-odkamywanie-marihuany-31-08-2

Osoby: Raphael Mechoulam

Oj, dawno nie zamieszczałem tu wpisu z cyklu „Osoby”. Życie przypomniało mi o tym w najbrutalniejszy z możliwych sposobów: 9 marca w Jerozolimie zmarł Raphael Mechoulam.

Wyszukiwarka prac naukowych PubMed zna dwie osoby o nazwisku Mechoulam. Autor o imieniu Hadas nas tutaj nie interesuje (i nie zmienia tego fakt, że jest to autorka…), koncentrujemy się na haśle „Mechoulam, R.[Author]”. Jego prac znalazłem w wyszukiwarce 379. Zacna liczba, ale w przypadku tego naukowca ważniejsza od ilości jest jakość…

Mechoulam urodził się w Sofii w 1930. W wieku 19 lat przeprowadził się z rodzicami do Izraela. Na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie rozpoczął studia na wydziale chemicznym i w 1952 uzyskał tytuł magistra biochemii. Z tą uczelnią był związany przez dużą część swojej kariery naukowej. W 1972 uzyskał w niej tytuł profesora, a w latach 80. był jej prorektorem i rektorem.

Na początku lat 60. Mechoulam podjął badania dotyczące zakazanej na całym świecie (więc także i w Izraelu) marihuany. W tamtym czasie już od około 20 lat wiadomo było, jakie zawarte w niej związki oddziałują na człowieka: w latach 40. badał to amerykański chemik Roger Adams. Jednak dostępne w jego czasach narzędzia nie pozwalały na więcej niż określenie, z jakich atomów składają się cząsteczki głównych fitokannabinoidów, nie było jeszcze możliwości zbadania, jak te atomy są w cząsteczkach porozkładane. (Niektórzy z nas pamiętają jeszcze ze szkoły podstawowej różnicę między wzorem sumarycznym a wzorem strukturalnym…). I właśnie Mechoulam ze współpracownikami zbadał i podał do publicznej wiadomości (choć praktycznie nikogo to wtedy jeszcze za bardzo nie interesowało…) wzory strukturalne podstawowych kannabinoidów znajdujących się w konopiach: kannabidiolu (CBD – 1963, wspólnie z Y. Shwo), tetrahydrokannabinolu i kannabigerolu (THC i CBG – 1964, wspólnie z Y. Gaonim). Dokonał także ich syntezy. W swoich wystąpieniach Mechoulam opowiadał, że do prac laboratoryjnych używał wówczas skonfiskowanego przemytnikom haszyszu, otrzymanego od policji w Jerozolimie – wziął 5 kilo haszyszu, schował do torby, podziękował i autobusem pojechał do laboratorium…


W kolejnych latach Raphi (tym zdrobnieniem często określali go znajomi i koledzy naukowcy) dalej prowadził badania nad budową i właściwościami kannabinoidów – można się o tym przekonać przy pomocy wspomnianej wyżej wyszukiwarki PubMed. Ale do końca lat 80 było to interesujące dla dość wąskiego grona odbiorców. Przełom przyszedł pod koniec lat 80. i w pierwszej połowie 90. – to wtedy dokonano szeregu odkryć, w wyniku których dowiedzieliśmy się o istnieniu w organizmie człowieka (i wszystkich pozostałych kręgowców) czegoś dotąd nieznanego: układu endokannabinoidowego. We wszystkie te odkrycia był zaangażowany Mechoulam: albo miał w nich osobisty udział, albo je inspirował, albo dokonywali ich badacze będący jego współpracownikami (np. jego studentami studiów podoktoranckich). Oczywiście, po odkryciu układu endokannabinoidowego, bez wątpienia fundamentalnym dla nauki o fizjologii człowieka, pracował dalej. I pracował praktycznie do końca: PubMed pokazuje, że w latach 2020-23 ukazało się 36 prac z dziewięćdziesięciolatkiem Mechoulamem jako współautorem.

To właśnie wskutek tej jego dużej aktywności oraz absolutnej doniosłości prac, w których uczestniczył (często jako badacz wiodący), został nazwany ojcem medycznej marihuany. A niektórzy nazywali go medycznej marihuany dziadkiem – jak sądzę nie ze względu na jego wiek, lecz na fakt, że wychował kilka pokoleń „naukowców kannabinoidowych”.


Mechoulam otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym kilka doktoratów honoris causa. (Fragment ceremonii na madryckim Universidad Complutense jest pokazany w poświęconym mu filmie dokumentalnym „The Scientist”). W książce napisanej przez Marka Sircusa „Lecznicza Marihuana” (wydanie polskie 2017) na str. 171 czytamy: „Profesor Rafael (!) Meshulam (!), izraelski laureat nagrody Nobla w dziedzinie chemii […]”. No nie, choć zdecydowanie na niego zasłużył, akurat Nobla Raphi nie dostał. I już nie dostanie, bo nagrodę tę przyznaje się jedynie osobom żyjącym.

Miałem okazję rozmawiać z Mechoulamem kilka razy, zawsze zaskakiwała mnie jego gotowość do pogadania z każdym – choć chętnych nigdy nie brakowało, a rozmów takich musiał odbyć nie setki, lecz tysiące. Chcieliśmy zaprosić go na którąś z naszych konferencji do Wrocławia, niestety, z powodu wieku i stanu zdrowia niechętnie już wyjeżdżał z domu. Ale do Polski jednak przyjechał, o czym mało kto wie. Miało to miejsce latem 2016, gdy w Bukowinie Tatrzańskiej odbywało się coroczne sympozjum International Cannabinoid Research Society, którego Mechoulam był członkiem-założycielem. Choć wstęp do miejsca obrad mieli tylko członkowie stowarzyszenia, udało mi się na paręnaście minut tam wślizgnąć i chwilę pogadać na nurtujący mnie wówczas temat. I jeszcze jedno wspomnienie: z cierpliwości Mechoulama dla osób zadających pytania korzystały pielgrzymki z całego świata. Nie było łatwo się do niego dostać, bo chętnych było bardzo dużo, ale nam, grupie Polaków żądnych wiedzy kannabinoidowej, udało się to: bodaj w 2018 odwiedziliśmy Raphiego na jego uniwersytecie w Jerozolimie – i nie była to wizyta 5-minutowa, oj nie…

Raphael Mechoulam przeżył 92 lata. Dobrze, że był z nami.

Raz, dwa, trzy (1)

Uważam się za osobę skromną, nie mam parcia na szkło ani parcia na sitko*. Dlatego nie zabiegam o wywiady, rozmowy, nagrania. Ale jeżeli ktoś się do mnie z tym zwróci, to oczywiście nie odmawiam. No i zdarzyło się, że w ciągu ostatnich paru miesięcy takie zarejestrowane rozmowy były trzy. Dla mnie „aż trzy”. Pozwalam sobie podzielić się z Czytelnikami bloga tymi niezbyt częstymi w moim życiu wydarzeniami.

Według daty publikacji, pierwszą chronologicznie rozmową była ta, którą odbyłem z Dorotą Gudaniec. Pod koniec września 2022 w Warszawie odbywał się pierwszy zjazd 2. edycji kursu „Konopie w medycynie i fitoterapii” organizowanego przez Instytut Zielarstwa Polskiego i Terapii Naturalnych. (Dla zainteresowanych link, choć, jak się dowiedziałem, kurs w tej formule zakończył się na edycji nr 2 – będzie kontynuowany w innym mieście i może w nieco innym kształcie, zainteresowani stay tuned). Na kursie tym dawałem głosjako wykładowca, a w wolnej chwili Dorota wyciągnęła mnie na pogaduchę. Jak się można domyślić tematem pogaduchy była marihuana, ale nie tylko: zostałem zaskoczony pytaniami o zupełnie innej tematyce. Nie, spojlerów nie będzie, kto by był zainteresowany, zapraszam do wysłuchania całości tu: https://www.youtube.com/watch?v=WWMCDMysffo.

* „parcie na sitko” – byłem święcie przekonany, że właśnie wymyśliłem ten zwrot, ale widzę, że Sieć już go zna. No trudno… 🙂

Lekarze od zioła

Jeśli się nie mylę, Facebook podsyła każdemu ze swoich użytkowników inny zestaw reklam, zależnie od grup, do których użytkownik należy, interakcji z innymi Facebookowiczami itd. Ja w ostatnim czasie regularnie jestem informowany o możliwości skorzystania z usług klinik, które w trybie on-line przebadają mnie i, po załatwieniu przyziemnych formalności finansowych, wystawią dla mnie receptę na medyczną marihuanę. I przyznam się, że moje odczucia są mieszane. Bo z jednej strony wciąż nie mogę się przekonać do instytucji zdalnej konsultacji lekarskiej (a już w ogóle nie akceptuję tego zjawiska w przypadku pierwszej wizyty). Z drugiej strony rozumiem, że w wielu przypadkach jest to forma wygodna zarówno dla pacjenta, jak i dla lekarza. No i chyba oczekiwanie na poradę telefoniczną jest krótsze niż na spotkanie w realu.

Usługami onlajnowych klinik nie jestem zainteresowany, więc na szczegóły nie zwróciłem większej uwagi, ale na pewno ogłaszało się ich kilka, nie zawsze ta sama. Ta troszkę nachalna Facebookowa reklama przypomniała mi o amerykańskich „pot doctors” czyli „lekarzy od zioła”. Gdy w 1996 roku Kalifornia zalegalizowała medyczny użytek marihuany, powstało tam sporo specjalistycznych klinik umożliwiających pacjentom marihuanowe terapie (w Stanach lekarze nie wypisują recept, lecz wydają tzw. rekomendacje, które są podstawą do legalnego zaopatrywania się w specjalistycznych aptekach konopnych). Ale dla uzyskania rekomendacji nie trzeba odwiedzać kliniki – można w tym celu iść… na plażę. Tam bowiem, jak czytałem w amerykańskich źródłach, przyjmują pacjentów wspomniani „pot doctors”. Wystarczy tylko wiedzieć, na którym leżaku urzęduje pan doktor. Cierpliwie wysłucha on pacjenta, autorytatywnie stwierdzi, że na dane schorzenie (zazwyczaj jest to taki czy inny ból…) marihuana faktycznie choremu może pomóc i od ręki wypisze rekomendację. A za swój wkład w poprawę stanu zdrowia nieszczęśnika skasuje skromne 100 czy 150 dolarów. Podobna sytuacja jest w innych stanach – z tą oczywistą różnicą, że nie we wszystkich są plaże.

Czy taka sytuacja jest naganna? (– myślę tu o sytuacji w Polsce, bo ta w Stanach interesuje mnie zdecydowanie mniej). Cóż, na pewno jest korzystna dla tych chorych, którzy mają prawdziwą potrzebę zdrowotną i marihuana rzeczywiście może im pomóc. Dla nich odbycie konsultacji przez telefon może być drogą czasem szybszą, a czasem wręcz jedyną: po 5 latach od znowelizowania Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (czyli od zalegalizowania u nas medycznego zastosowania marihuany) lekarzy gotowych wypisać stosowną receptę mamy wciąż, nomen omen, jak na lekarstwo. Jasne, że ta sytuacja powoli będzie się zmieniać (podobnie jak dostępność i różnorodność suszu), ale… chorym nie bardzo uśmiecha się perspektywa kilkuletniego czekania na zmianę tych wciąż nieciekawych okoliczności. A zatem: dla autentycznych chorych „kliniki on-line” to dobra wiadomość. A dla „chorych nieautentycznych”? Cóż, nie wiem, jaka część osób zgłaszających się do takich klinik nie ma rzeczywistej potrzeby zdrowotnej, nie wiem też, czy receptę dostaje każdy, kto się zgłosi, czy może jednak jest jakiś odsiew. (Jeżeli wie to któryś z Czytelników, będę wdzięczny za komentarz). Ale… wiem o tym, że legalność marihuany jest dla społeczeństwa zjawiskiem korzystniejszym niż prohibicja (skąd wiem? – odsyłam do książki „Legalizacja? – jestem za„), więc ewentualne nieszczelności obecnego systemu nie tylko mnie nie martwią, lecz wręcz cieszą: im więcej Polaków będzie miało jakiś kontakt z marihuaną, bezpośredni lub przynajmniej z drugiej ręki (= leczący się lub „leczący się” członkowie rodziny czy znajomi), tym szybciej zostanie ona odmitologizowana (lub, mówiąc tytułem innej mojej książki, odkłamana), co w końcu doprowadzi do stopniowego odchodzenia od nieuzasadnionych (a wręcz szkodliwych) ograniczeń. Taką drogę przeszło już sporo krajów i amerykańskich stanów, u nas będzie dokładnie tak samo, nie mam żadnych wątpliwości, że sytuacja będzie się zmieniać. Powoli, ale jednak. Pesymista położy akcent na „powoli”, optymista na „jednak”, ale tych zmian nic już nie zatrzyma…

PS.
Chwilę po zakończeniu pisania tego tekstu, a jeszcze przed jego publikacją, dotarł do mnie link do tego oto artykułu – polecam jako jeden z głosów w dyskusji o funkcjonowaniu systemu medycznej marihuany w Polsce.

Mała rzecz, a cieszy

Nie jestem osobą jakoś szczególnie zabiegającą o oklaski czy pochwały. Ale z drugiej strony pozytywne opinie o mnie, a zwłaszcza o wynikach mojej pracy, nie są mi tak już całkiem zupełnie obojętne. I dlatego nie ukrywam, że gdy zobaczyłem jedną z moich książek w tym zestawieniu, moja łechtaczka została… to jest, przepraszam, moja próżność została przyjemnie połechtana. Niby mała rzecz, a cieszy. 🙂

Marsz 2022

Już za tydzień, w sobotę 28 maja, kolejny Marsz Wyzwolenia Konopi. Kto chce i może, niech zasuwa do Warszawy.

(Ten wielki odstęp pomiędzy tekstem i filmem poniżej to wymysł WordPressa, nie mój. Nie umiem go zlikwidować, przepraszam…)