Na pewnym blogu pojawił się wpis pt. „Dlaczego lekarze nie chcą przepisywać medycznej marihuany?” Jego autorką jest lekarka. Pozwolę sobie na parę słów komentarza.
Bo marihuana medyczna znosi nie jeden, a całą kompilację objawów. Ale nie leczy przyczyny, rozumiecie? A to duża różnica.
Jak rozumiem, nie jest to zarzut wobec MM, lecz jedynie (bardzo słuszne, moim zdaniem) stwierdzenie pewnego faktu. Bo dokładnie to samo dotyczy także innego rodzaju leków: farmaceutyków. Bo czy leki leczą padaczkę, nawet te postaci nielekooporne? Czy leki leczą stres pourazowy? No nie. Może za jakiś czas, za parę miliardów dolarów, ale na razie nie.
Dlaczego lekarze nie chcą przepisywać medycznej marihuany na chorobę Hashimoto? Litości ? nie w roli jedynej formy leczenia. Hormonów nie ma a naprawdę ich nam potrzeba, natomiast Mary Jane ich nie wyczaruje.
Tu powiem szczerze: nie rozumiem argumentu, bo nigdy nie spotkałem się z poważnym postulatem zamienienia terapii hormonalnej terapią marihuanową. W podlinkowanym filmie nie ma mowy o marihuanie, więc jest on zupełnie ni pri cziom. Równie dobrze można zapytać: dlaczego lekarze nie chcą przepisywać medycznej marihuany na odrost utraconej kończyny? Widocznie na to akurat nie działa.
Dlaczego lekarze nie chcą przepisywać medycznej marihuany? Otóż dlatego, że leczenie marihuaną to najczęściej eksperyment, ostatnia deska ratunku, bo nie ma dostatecznej ilości dowodów, aby umieścić ją w wytycznych.
Podejście typowe dla lekarzy: coś ma właściwości lecznicze dlatego, że zostało umieszczone w wytycznych. Zapewniam Panią Doktor, że dla pacjenta, któremu marihuana może przynieść ulgę (a o czym on wie, bo nielegalnie próbował), to, czy ona jest w wytycznych, czy jej nie ma, to najmniejszy z problemów.
?do naszych drzwi coraz częściej puka nie przedstawiciel firmy farmaceutycznej, tylko prokurator. A ten pyta ? po co pan to dawał? No po co? Kto mówił, że to pomaga? No?
Tu całkowicie się zgadzam, jest społeczną aberracją, gdy praktykowane przez lekarza leczenie podlega kontroli prokuratorskiej.
Kiedy ktoś leczy, idzie z tym odpowiedzialność ? dlatego lepiej trzymać się ?sprawdzonych? sposobów.
W Polsce trzymanie się narzuconych procedur jest lepsze niż polisa ubezpieczeniowa ? jakby co, to swojaki z komisji odpowiedzialności nie skrzywdzą. A że czasem pacjent zejdzie (choć działanie nieproceduralne mogłoby być może pomóc), to już Naczelnej Izby Lekarskiej nie obchodzi. A jeśli chodzi o „sprawdzone” sposoby (duży plus za cudzysłów), to polecam lekturę tej książki. A potem (albo przedtem) jeszcze tej.
Ale marihuana ? też nie jest bez wad. Udowodniono, że przyspiesza rozwój objawów schizofrenii
Sugerowałbym lekturę poświęconego temu tematowi rozdziałowi z „Odkłamywania marihuany„. Zawarte tam rozważania troszkę podważają ten powszechny pogląd.
Zazwyczaj pacjent musi przyjmować już kilka leków. Jeśli dajesz mu coś, co działa w sposób nieznany, a w zasadzie jest mieszaniną ok. 100 kannabinoidów, oraz kilkuset terpenów i innych substancji, a żadnej z nich nie znamy? Nietrudno o interakcje. I np. kannabidiol zwiększa stężenie licznych leków we krwi ? od leków na ?zgagę?, po przeciwpadaczkowe, przeciwbólowe, przeciwdepresyjne i inne? Które mogą osiągnąć toksyczne wartości. Lekarze nie chcą ryzykować wystąpienia takich interakcji, i skutków zatrucia lekami, i dla mnie jest to oczywiste.
Tak, dla lekarzy to jest oczywiste ? ale tylko w stosunku do marihuany. Bo już farmaceutyki to inna historia. Moja mama naliczyła u siebie 16 różnych pigułek. Ktoś jej musiał je przepisać, nie? Jakoś o interakcje się nie martwili.
Igranie z układem endokannabinoidowym? może być bardzo niebezpieczne. O tym przekonali się producenci leku rimonabant, który miał być cudownym środkiem na odchudzanie.
Stawianie znaku równości pomiędzy rymonabantem i marihuaną może wskazywać na kiepskie zrozumienie istoty układu endokannabinoidowego (albo na co innego, ale nie będę spekulował). Z jednej strony syntetyk mający jeden jedyny cel zablokowania działania receptorów CB1, z drugiej mający bardzo szerokie działanie zbiór naturalnych kannabinoidów, terpenoidów, flawonoidów?
Tytuł omawianego tu wpisu to „Dlaczego lekarze nie chcą przepisywać medycznej marihuany?”. Nie jest on precyzyjny, proponuję drobną modyfikację: „Dlaczego lekarze w Polsce nie chcą przepisywać medycznej marihuany?”. Są kraje, gdzie lekarze nie mają z przepisywaniem marihuany problemu. Czyżby nie znali argumentów wysuwanych przez naszą blogerkę-lekarkę?? Ten wpis został przez kogoś na Facebooku określony jako „głos rozsądku”. Moim zdaniem to nie jest głos rozsądku. To jest głos polskiego lekarza. Niestety, w Polsce głos lekarza czasami bardzo rozmija się z głosem pacjenta.
PS
Poniżej alternatywna odpowiedź na tytułowe pytanie.
Panie Bogdanie, jest Pan okropnym demagogiem (vide definicja PWN). Wyciąga Pan zdania w taki sposób, aby udowodnić pewne racje i przekonania dotyczące MM, które nie są do końca prawą.
Co do metod naturalnych i Hashimoto – spotkałam się ze strasznym kłamstwem, dotyczącym zastępowania leczenia przeciwnowotworowego niejakim olejem RSO – to o wiele bardziej groźne niż zaostrzenie objawów powoli rozwijającej się niedoczynności tarczycy. Odwołałam się do Hashimoto bo to choroba, z której producenci suplementów uczynili prawdziwe monstrum, nieźle na tym zarabiając, i faszerując ludzi kolejnymi absurdami.
Leki znoszą objawy. A marihuana leczy? Wydaje mi się, że nie jest LEPSZA, co oznacza nie że jest bezużyteczna, ale do cudu który uwolni cywilizację od wszystkich bolączek, bezboleśnie, i bezproblemowo niestety jej daleko.
Prokurator jest po to aby bronić pacjentów, a nie kryć lekarzy – zgadzam się. Ale nie powinien też służyć do wyłudzania odszkodowań – a zaczynamy doganiać stany. Pewna rodzinka z Wrocławia wniosła oskarżenie przeciwko szpitalowi za to, że doszło do rozwoju sepsy u starszej pani z zakażeniem układu moczowego, COPD, niewydolnością serca, cukrzycą typu II i kilkoma iinymi rozpoznaniami. Inna Pani groziła sądem dlatego, że nie zrobiliśmy jej testów na obecność trupiego jadu… Wie Pan, lekarze to ludzie jak Pan i inni użytkownicy, i nie chcą miesiącami chodzić na rozprawy by bronić się przed zarzutami które nieraz są wybitnie na wyrost, a czasem wręcz od początku brzmią absurdalne.
Nie wiem czy to przypadek Pana mamy, ale często jest tak, że pacjent zmienia lekarzy, i nadal bierze leki od „starego, gorszego” specjalisty, i te które dostaje on „nowego”, mimo że różnią się tylko nazwą. Mimo bardzo ograniczonej praktyki widziałam już kilka przypadków tzw. „polipragmazji jatrogennej”, rekordzista brał 30 pigułek i gdyby nie możliwość komputerowej weryfikacji wydanych recept (Hiszpania) – nigdy byśmy do tego nie doszli.
Nie stawiam też znaku równości między rimonabantem i inhibitorami FAAH, a fitokannabinoidami. Mówię o nich w kontekście układu endokannabinoidowego, i jego modyfikowania. Usunęłam fragment o dzieciach z ADHD które matki (na zachodzie, do nas chyba to jeszcze nie dotarło) faszerują od młodego wieku THC. To, że THC ma wpływ na rozwijający się mózg jest już dzisiaj pewne.
Dodam jeszcze, że lekarz nie wypisze marihuany, póki nie będzie miał pewności, że to lek który ktoś przetestował, gwarantując jego bezpieczeństwo. Firmy farmaceutyczne mogą wypłacać wielomilionowe odszkodowania – jak pacjentowi odpłaci się osoba przydomowo hodująca marihuanę, a nawet jakaś fundacja? Słyszałam o 2 przypadkach pogorszenia padaczki (w jednym z nich – dramatycznie), oraz o przypadku wystąpienia objawów przypominających obrzęk mózgu po podaniu (ustalenie czy te objawy – !nie obrzęk, objawy!) były przyczyną MM było niemożliwe do ustalenia ze względu na chorobę podstawową. Nie wątpię, że prokurator znajdzie jednak związek przyczynowo-skutkowy, albo odwoła się do wspomnianej kwestii wytycznych.
Wytyczne nie są złe – EBM nie jest doskonała, ale wyobraża sobie Pan aby każdy leczył wedle własnego uznania? Np. bo producent leku zachwalał produkt?
Czytałam Pana książkę. Dużo jest tam wiki-science, acz niektóre fragmenty były całkiem dobrze napisane, jednak nie jest to poziom oksfordzkiego „Handbook of cannabis”. Niestety, to jak podchodzi Pan do marihuany dalekie jest od (modne ostatnio wyrażenia) „holistycznego podejścia”. Marihuana promowana nachalnie jako lek, który uleczy wszystkie nasze bolączki to kłamstwo, i za jakiś czas to lekarze będą musieli ją odkłamywać właśnie lekarze.
Tak, to typowe zachowanie lekarzy systemowych. Też miałem „przygodę” z lekarzem. którego zapytałem o możliwość zastosowania marihuany dla złagodzenia cierpień bliskiej mi osoby, będącej już w stanie terminalnym. Mało się nie opluł. Bałem się, że mnie pokąsa.