To już niedługo

W książce Kannabidiol leczy wspominam o pewnym ważnym badaniu  przeprowadzonym z udziałem dzieci chorych na lekooporne postacie padaczki. Ważnym, bo po przedstawieniu jego wyników (a dodatkowego znaczenia nabiera tu fakt, że miało to miejsce na forum Amerykańskiego Towarzystwa Epileptologicznego) zaczęło się zmieniać podejście do CBD sceptycznej do tej pory „oficjalnej” medycyny. Trzeba pamiętać, że według amerykańskiego prawa federalnego CBD był traktowany tak samo jak marihuana, czyli jako ciężki narkotyk bez żadnych zastosowań medycznych.

Zainteresowanych szczegółami odsyłam do książki, tu podam jedynie, że dzięki zastosowaniu CBD co najmniej 50-procentową redukcję napadów zanotowano u 47% badanych, a u 9% napady ustały całkowicie. Z medycznego punktu widzenia to blisko cudu ? trzeba pamiętać, że mowa jest o padaczkach lekoopornych.

Dr Bonni Goldstein to pediatra z Kalifornii, od dawna stosująca kannabinoidy w swojej praktyce. Głównie w leczeniu padaczki, choć nie tylko. Na jednej z kannabisowych konferencji podsumowała swoje doświadczenia w leczeniu 201 młodych pacjentów. Każdy z nich w swoim życiu spróbował już średnio 12 różnych leków przeciwpadaczkowych ? od 2 do 22 (!) W momencie wdrażania terapii marihuaną przyjmowali na raz od 0 do 7 farmaceutyków (przy czym 0 dotyczyło tylko 7% z nich). Wyniki terapii u dr Goldstein: co prawda pogorszenie nastąpiło u 4% leczonych, a brak rezultatów u 3%, to co najmniej 50-procentowa redukcja napadów była udziałem 68%, a wśród nich całkowita eliminacja objawów choroby nastąpiła u 13% chorych. Wow! (A: nie napisałem, ale można się domyślić, że pacjentów przyprowadzono do pani doktor dlatego, że farmaceutyki nie dawały rady).


Piszę ten tekst dlatego, że już niedługo będziemy gościć we Wrocławiu neurologów bardzo doświadczonych w stosowaniu kannabinoidów w padaczce dziecięcej. Nie, dr Goldstein nie mogła przyjechać, ale przyjedzie trzech innych świetnych fachowców. Cały jeden dzień konferencji poświęcimy stosowaniu marihuany w padaczce dziecięcej. Przed południem goście zaprezentują swoje dotychczasowe doświadczenia w tym zakresie, a po południu będziemy mieli coś, czego jeszcze nie widziałem na żadnej konferencji, nigdzie: w trakcie czegoś w rodzaju publicznego konsylium nasi eksperci podzielą się swoimi sugestiami w kwestii możliwego przebiegu terapii z zastosowaniem marihuany w 5 przedstawionych im przez nas przypadkach dziecięcej padaczki lekoopornej. Moim zdaniem będzie to absolutna rewelacja nie tylko dla chorych i ich rodzin, ale przede wszystkim dla polskich lekarzy: niesamowity warsztat prowadzony przez specjalistów z wieloletnim doświadczeniem w tego rodzaju leczeniu. Oczywiście będzie można zadawać pytania ? i bardzo liczę, że padnie ich cała masa. Dla naszych neurologów otwartych na nowe możliwości terapeutyczne ta konferencja to niezwykła szansa, by skorzystać z wiedzy bardziej doświadczonych kolegów. Nie chciałbym mówić, że szansa niepowtarzalna, ale podejrzewam, że jeżeli się ona kiedyś powtórzy, to nieprędko.

Dodatkową atrakcją tego dnia będzie wprowadzający wykład na temat kannabidiolu ? substancji, o której fantastycznych właściwościach przeciwdrgawkowych napisałem na początku.

Po szczegóły (np. dokładny program i biografie prelegentów) zapraszam tutaj. Bardzo proszę o jak najszersze rozpowszechnianie tej informacji wśród chorych na padaczkę i wśród lekarzy neurologów. To naprawdę wyjątkowa impreza. Sobota 18 V i niedziela 19 V. Widzimy się we Wrocławiu!

Trzy miesiące pana posła

Po uchwaleniu regulacji dopuszczających medyczny użytek marihuany pan poseł Latos zapowiadał, że po 3 miesiącach od wejścia w życie nowego prawa Komisja Zdrowia dokona przeglądu sytuacji i być może zaproponuje zmiany z myślą o lepszym dopasowaniu prawa do potrzeb pacjentów.

Myślę, że coś bym o takiej aktywności komisji słyszał, a nie słyszałem, założę więc, że była to kolejna obietnica rzucona w przestrzeń, żeby było ładniej. Nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie ? półtora roku temu przewidywałem, że nic się nie będzie działo, co teraz piszę bez satysfakcji, bo to przecież żadna wielka sztuka, do politycznego picu wadza (aktualna i wszystkie poprzednie) przyzwyczaja nas na co dzień. (Chętnych zapraszam do lektury mojego wpisu na tym blogu z listopada 2017).

Komentarz – dla potomności

Przeczytałem artykuł, pod spodem napisałem komentarz. Ale ponieważ komentarz jest krytyczny, mogą nie opublikować. No to wklejam tutaj, dla potomności:

Niech się na mnie pan Łukasz (autor powyższego tekstu) nie gniewa, ale tak za bardzo to on na temacie się nie zna. Świadczy o tym choćby zdanie „to CBD powszechnie uważane jest za najistotniejszy związek, który służy do leczenia różnego rodzaju schorzeń„. O kannabidiolu napisałem całą książkę i jestem jego wielkim fanem, ale panałukaszowy pogląd (echo powszechnej opinii) jest po prostu nieprawdziwy: mówiąc ostrożnie, THC ma CO NAJMNIEJ tyle samo właściwości leczniczych co CBD, a prawdopodobnie sporo więcej.

Są schorzenia, w których wysoka zawartość THC jest pożądana, a czasami niezbędna. W krajach cywilizowanych mocna marihuana jest postrzegana jako po prostu jeszcze jeden środek terapeutyczny. A to, że w Polsce „niektóre środowiska” uważają inaczej? cóż, psy szczekają, karawana jedzie dalej, a chorzy zadowoleni, że mimo wszystko Red No. 2 został zarejestrowany.

Kolejny przykład panałukaszowej niewiedzy: preparaty o niższej zawartości THC nie zostaną zgłoszone do rejestracji po to, żeby obniżyć zawartość THC. Oto prawdziwy powód: każda odmiana, ze swoją unikalną kompozycją kannabinoidów, terpenów, flawonów i innych składników, jest de facto innym lekiem, lekiem o innych właściwościach. Wprowadzenie nowych odmian nie będzie uzasadnione tym, że są słabsze, lecz tym, że są INNE. Pozwolę sobie na porównanie, które może pomóc w zrozumieniu tego zagadnienia: 50 ml spirytusu da taki sam efekt jak 120 ml wódki, bo tam liczy się TYLKO zawartość C2H5OH. Ale dwa buszki marihuany 20% to nie będzie dokładnie to samo, co cztery buszki marihuany 10%, bo oprócz THC zadziałają wymienione wcześniej pozostałe składniki.

Mr. Knight jest chory

Na FB natknąłem się na film. Występuje na nim człowiek, który gościł już wcześniej na jednym z moich blogów. Nazwijmy go Mr. Knight. Z powodów, o których napiszę na końcu, nie podaję linka do tego nagrania.

Mr. Knight jest chory i uzyskał receptę na medyczną marihuanę. Przed kamerą otwiera pudełko i przystępuje do działań terapeutycznych. Po 3 machach wydaje swoją opinię: „Szału nie ma„, „Na medyczną to się nie kwalifikuje„, „Nie smakuje tak, jak powinno smakować„. Na szczęście wkrótce, po paru kolejnych machach, główny składnik leczniczy zaczyna silniej działać i opinia chorego o jakości lekarstwa poprawia się.

Mr. Knight dostał receptę w pewnej klinice, której nazwę i adres internetowy podał i z którą podpisał umowę: został jej ambasadorem. Nie wiem, co klinika daje swemu ambasadorowi, ale trzeba przyznać, że dobrze się on wywiązuje ze swych ambasadorskich obowiązków, bo w czasie 40-minutowego nagrania wiele razy zachęca do skorzystania z jej usług. Służy też poradą praktyczną: w klinice „każdy znajdzie na pewno jakieś schorzenie, na które jest chory„. Dobry jest na przykład ból pleców.

Tak? ból pleców to dziwna choroba, nie do końca jeszcze poznana. Jej epidemia wybuchła w Kalifornii w drugiej połowie lat 90. i dotknęła głównie mężczyzn w młodym i średnim wieku. Na szczęście właśnie w tamtym czasie wprowadzono w Kalifornii legalność medycznej marihuany i dotknięci epidemią obywatele mogli się skutecznie leczyć.

Jeśli chodzi o klinikę, której ambasadoruje Mr. Knight? cóż, nie znam jej, nie wiem, kto w niej przyjmuje (strona internetowa o tym milczy). Dlatego proszę nie wyciągać żadnych wniosków z faktu, że przypomniała mi się grupa lekarzy kalifornijskich (zwanych „pot doctors”), dla których legalność medycznych zastosowań marihuany stała się ważnym elementem w zawodowej karierze ? to właśnie dzięki tym lekarzom (przedtem tak cienko przędącym, że ? jak głoszą krążące wśród ludzi opowieści ? nie stać ich było na gabinet i przyjmowali pacjentów na plaży) wielu wspomnianych wyżej chorych dało radę wygrać walkę z bólem pleców.

Całe nagranie Mr. Knighta utrzymane jest w luźnym, wesołym tonie, momentami Mr. Knight z trudem opanowuje wybuchy śmiechu. Zwłaszcza pod koniec, gdy lek w pełni ujawnił już swe właściwości terapeutyczne. Mr. Knight cierpi na chroniczny stres, nie dziwię się zatem, że cieszy go fakt zakupienia skutecznego ? miejmy nadzieję ? remedium na trapiącą go przypadłość.

*  *  *

Wyciekanie kontrolowanych substancji do nielegalnego obiegu jest nieuniknione. To, że i w Polsce pojawi się fala zachorowań na ból pleców, było oczywiste. Czy jest to zjawisko normalne? ? Nie. Czy jest to zjawisko groźne? ? Też nie. Po pierwsze, szkodliwość marihuany jest na tyle niewielka, że nawet masowe wystąpienie tego zjawiska nie stanowiłoby, moim zdaniem, problemu. A po drugie, na razie nie ma szansy, żeby leczony marihuaną z apteki ból pleców zaczął u nas występować na dużą skalę. Nie dlatego, że jesteśmy wyjątkowo zdrowym narodem. Także nie dlatego, że pierwsze 7 kilo marychy rozeszło się na pniu ? wkrótce producent dostarczy więcej. Epidemii bólu pleców nie będzie przez cenę suszu: ok. 70 złotych za gram to sporo (1,5-2 razy) więcej niż oferuje czarny rynek i przeważająca większość osób dotkniętych bólem pleców raczej na pewno będzie dalej zaopatrywać się w lekarstwo poza obiegiem oficjalnym.

I na koniec jeszcze zapowiedziane wyjaśnienie, dlaczego nie podaję linka do filmu dokumentującego terapię Mr. Knighta. Otóż fakt, że medyczna marihuana została w Polsce zalegalizowana i że po długim oczekiwaniu rozpoczęła się jej sprzedaż, wcale nie oznacza, że przeciwnicy tego pomysłu odpuścili. W dłuższej perspektywie nie zwojują nic, rozwój ilościowy i jakościowy leczenia marihuaną jest nieunikniony. Ale „tu i teraz” mogą chcieć sypać piach w tryby ? i na pewno skorzystają z każdej okazji. Film Mr. Knighta byłby dla nich fajnym argumentem: „No patrzcie, zobaczcie tych waszych chorych i to wasze leczenie”. Efekt tego sypania piachu w tryby pewnie nie byłby zbyt wielki, ale? mimo wszystko po co dawać przeciwnikowi broń do ręki? Nawet niewielkie ryzyko, że mogą ucierpieć na tym osoby potrzebujące marihuany do celów terapeutycznych, nakazuje wstrzemięźliwość.

Mr. Knightowi życzę dużo zdrowia.

Cochrane pożera własne dzieci

Prof. Peter G?tzsche zadarł z biznesowym przedsięwzięciem o nazwie „szczepionka przeciw HPV”, więc sam jest sobie winien, że go wywalają ze szpitala. I co z tego, że jest ceniony przez pacjentów? Czy to jest jakkolwiek ważne w naszej rzeczywistości? Przyjdzie inny, który nie będzie pyszczył, a ludzie się przyzwyczają.

Dr Peter G?tzsche już się pojawiał na tym blogu (ostatnio tu). Najnowszą swą historię opowiada sam. (Tekst jest dość długi, ale pouczający.)

Wspominam o tym dlatego, że to dalszy ciąg wojny, jaką ludziom wydała przepotężna sekta wyznawców tzw. EBM (medycyny opartej na dowodach), która jest jak komunizm: idea piękna, ale cóż z tego, gdy w praktyce nierealizowalna?

(A swoją drogą: ciekawe, co na temat wstrętów robionych profesorowi G?tzsche myślą ludzie z polskiego oddziału Cochrane i w którym z dwóch wymienionych w jego liście „skrzydeł” się oni znajdują. Chociaż pewnie się nie ujawnią, bo jak widać z tekstu profesora ręce pana Wilsona są długie, a z Londynu do Krakowa wcale nie jest tak daleko?)

Uwagi na smutno

Policja zanotowała kolejny sukces w walce z poważną przestępczością narkotykową trapiącą nasz kraj (vide relacja np. tu), ja jakoś nie mogę się jednak zmusić, żeby ten sukces po obywatelsku skonsumować. Wręcz przeciwnie, odczucia mam dalekie od entuzjazmu. Poniżej chciałbym się podzielić dwiema uwagami. I choć najbardziej oczywiste byłoby skomplementowanie dzielnego dzielnicowego, który chytrze dostał się do mieszkania przestępczyni i dokonał faktycznego przeszukania bez stosownego dokumentu, zostawiam to do oceny dla jego przełożonych. Nie skomentuję nawet próby zważenia śmiertelnego narkotyku wraz z zawierającym go pudełkiem. (Gdyby policja miała większe wagi, można by było spróbować zważyć marihuanę razem z pomieszczeniem, w którym ją znaleziono. Wtedy medal od ministra sprawiedliwości murowany.) Ale nie, moje uwagi będą o czym innym.

Posiadaczka zioła używała go do ograniczania objawów swojej jaskry. Chciałem przypomnieć, że ta choroba ma swoje miejsce w historii medycznych zastosowań marihuany. Otóż w Stanach Zjednoczonych, kraju, w którym walka rządu z medyczną marihuaną jest chyba najbardziej zaciekła i który tę zaciekłość via ONZ przelał na resztę świata, istnieje niewielka (i z powodu nieubłaganych praw natury coraz mniejsza) grupka chorych, którzy w latach 70. i 80. uzyskali (a raczej wywalczyli sobie na drodze sądowej) prawo do legalnego używania marihuany. Pierwszym z nich był Robert Randall (zwany Pacjentem Zero), który od 1976 roku mógł ? jako pierwszy w powojennej historii USA ? legalnie posiadać i zażywać marihuanę. Powód: niedająca się opanować farmakologicznie jaskra. Przez oficjalną medycynę Randall był skazany na ślepotę przed ukończeniem 30. roku życia, dzięki marihuanie widział do samej śmierci (zmarł w wieku 53 lat).

Druga uwaga: po odliczeniu wagi pokoju i pudełka przedmiot przestępstwa ważył ok. 4 gramów. Zakładając, że opowieści o jaskrze są bajką wymyśloną na potrzeby wymiaru sprawiedliwości (choć zapewne stosowną dokumentację medyczną będzie łatwo przedstawić, ale zakładając), po zastosowaniu cen warszawskich (najwyższych w kraju, ponoć ok. 60 zł/g) uzyskujemy kwotę ok. 250 złotych. Taka była skala potencjalnego dilowania (organy zawsze podejrzewają dilowanie, a ilość zioła wyrażają nie tylko w gramach, lecz także w liczbie działek dilerskich.) I teraz ważne przypomnienie: 250 złotych to wartość niewielka, w sklepach spokojnie możemy za tyle kraść, bo nawet jeśli nas złapią, nie zarzucą nam przestępstwa, a jedynie wykroczenie, zagrożone karą mandatu. Ja wiem, że w obu przypadkach znajdują zastosowanie paragrafy z innych ustaw, ale chciałbym, żeby omawiana tu zbrodnia obywatelki była widziana w odpowiedniej perspektywie.

Dzieje się

Całe polskie środowisko konopne z dużą zazdrością patrzy na Cannafest ? coroczne targi odbywające się w Pradze. Impreza z dużymi już tradycjami, mnóstwem stoisk, mnóstwem odwiedzających z całego świata, bardzo ciekawymi imprezami towarzyszącymi (np. szczególnie interesującymi mnie wykładami o medycznych zastosowaniach zioła prowadzonymi przez naukowców i lekarzy z różnych krajów).

Nie ma żadnego powodu, byśmy nie mogli mieć podobnej imprezy w Polsce. A bo to u nas nie ma Pragi czy co?

Niniejszy wpis jest okolicznościowy. A okolicznością jest szybko nadchodząca 2. edycja targów Cannabizz. Rok temu była pierwsza. Było dużo entuzjazmu i sporo przestrzeni między stoiskami. Ale też świetna atmosfera i fajne wykłady (organizatorzy zadbali o dużą salę, więc tłoku nie było, if you know what I mean). Pod koniec targów zeszłorocznych zapytałem osobę związaną z organizatorami, czy za rok targi też się odbędą. Miałem na myśli głównie tę sporą wolną przestrzeń. Odpowiedź była zdecydowanie twierdząca. I rzeczywiście: minął rok i mamy drugą edycję. Po rzucie oka na plan tegorocznej imprezy widzę, że przestrzeni będzie już mniej.

Musimy pamiętać, że zeszłoroczne targi odbywały się w innej sytuacji: medyczne zastosowanie marihuany było już od niedawna legalne, ale zioła nie było widać nawet na horyzoncie. Teraz wiemy już o zatwierdzeniu wniosku Kanadyjczyków i choć żadna apteka jeszcze nie jest w stanie zrealizować recepty, na pewno jest już bliżej niż dalej. A gdy będzie się odbywać impreza przyszłoroczna (już się nie mogę doczekać?), na pewno system będzie już funkcjonować. (Czy dobrze, to temat na zupełnie inną dyskusję.)

Integralną częścią tegorocznego Cannabizzu będą wykłady. Calusieńkie 3 dni, od piątkowego rana do niedzielnego popołudnia. Wśród prelegentów będą medycy, aktywiści, przemysłowcy, naukowcy, a nawet polityk. Ja również będę miał okazję dołożyć moje trzy grosze (a dokładniej: trzy kwadranse) ? sobota, wczesne popołudnie, zapraszam. W tym roku przewidziane są prezentacje zarówno Polaków, jak i gości z zagranicy. Zapowiada się bardzo ciekawie.

Moją szczególną uwagę zwróciło sobotnie wydarzenie o intrygującej nazwie „Konopne Blog Forum – Cenzura mediów konopnych w dobie legalizacji„. Organizator: zasłużona dla sprawy gazeta Spliff. (Na targach będzie do wzięcia papierowa wersja najnowszego numeru, ale jeśli ktoś się nie wybiera, może sobie je przeczytać w Sieci.)

To co: widzimy się wkrótce? Tak na shledanou ve Varšavě.

Informacje: https://cannabizz.pl/pl/, Facebook: https://www.facebook.com/cannabizzPL/posts/723491348020647/

Kiepskawe dowody

Jeszcze trochę podroczę się z wyznawcami ściemy o nazwie „medycyna oparta na dowodach” (EBM)*.

1)
Pewien profesor dla osiągnięcia sławy i pieniędzy notorycznie fałszował wyniki swych prac naukowych. A przecież każdy z ponad 30 jego tekstów był zrecenzowany przez kolegów-specjalistów i zamieszczony w którymś z naukowych czasopism, które ? w teorii ? też sprawują jakąś kontrolę. To teraz pytanie: jeżeli pojedynczy człowiek może wykręcać takie numery, to czy nie jest to sto razy łatwiejsze dla firm z pewnego sektora, które dysponują nieograniczonym funduszem przeznaczonym m. in. na tego typu działania??

2)
A propos: nie wiem, kto wymyślił zwyczaj, żeby firmy z pewnego sektora podawały do publicznej wiadomości, komu i ile wypłaciły z funduszu reprezentacyjnego (czy jak się to tam u nich nazywa). Z tego, co mi wiadomo, nie jest to obowiązkowe i wymienione osoby i jednostki muszą się na to zgodzić, więc dane chyba nie są kompletne. Ale i tak są ciekawe. Jeżeli kogoś to interesuje, to dane za 2017 są tu. Nie bardzo mam czas, żeby przejrzeć całość, dlatego poniżej poglądowo informacje o kilku pierwszych z brzegu podmiotach:

1. Abbvie
Instytut Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka: 257.580
Polskie Tow. Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych Oddział Dolnośląski: 284.372
Polskie Towarzystwo Anestezjologii i I.T. Siedziba Główna: 83.039
Polskie Towarzystwo Balneologii i Medycyny Fizykalnej Zarząd Główny: 3.000
Polskie Towarzystwo Dermatologiczne Oddział Warszawski: 62.795
Polskie Towarzystwo Gastroenterologii: 10.000
Polskie Towarzystwo Gastroenterologii Oddział Białostocki (Zarząd Główny): 14.000
Polskie Towarzystwo Hematologów i Transfuzjologów Zarząd Główny: 111.000
Polskie Towarzystwo Hepatologiczne: 231.100
Polskie Towarzystwo Kardiologiczne Zarząd Główny: 24.000
Polskie Towarzystwo Naukowe AIDS: 47.350
Polskie Towarzystwo Neonatologiczne: 161.668
Polskie Towarzystwo Neurologiczne-Zarząd Główny: 45.000
Polskie Towarzystwo Okulistyczne Zarząd Główny: 35.000
Polskie Towarzystwo Reumatologiczne Oddział Warszawski: 111.273
Polskie Towarzystwo Wakcynologii: 8.000
Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu: 63.780
Uniwersytet Medyczny w Lublinie: 10.000
Uniwersytet Warmińsko-Mazurski: 16.000
Warszawski Uniwersytet Medyczny: 3.350
Wydawnictwo VIA MEDICA (1): 90.120

Actelion
Polskie Towarzystwo Kardiologiczne: 54.422,80

Amgen
Polskie Tow. Farmaceutyczne: 11.000
Polskie Tow. Kardiologiczne: 170.000
Śląski Oddział Polskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej: 15.000
Uniwersytet Medyczny w Poznaniu: 6.200

Angelini
Podlaskie Polskie Towarzystwo Psychiatryczne: 29.700,81
Polskie Towarzystwo Altroskopowe: 38.713,51
Polskie Towarzystwo Farmaceutyczne: 2.460
Polskie Towarzystwo Onkologii Klinicznej: 66.543
Termedia Sp. z o.o. (2): 580.604,72

Boehringer Ingelheim
90 Consulting Sp. z o.o. (3): 2.364.990

Lilly
Polskie Towarzystwo Diabetologiczne (PTD): 459.881
Polskie Towarzystwo Endokrynologii I Diabetologii Dziecięcej: 58.000
Termedia Sp. z o.o. (2): 177.049
Wydawnictwo Lekarskie PZWL Sp. z o.o. (4): 13.500
Wydawnictwo VIA MEDICA (1): 46.300

Duże pieniądze, czasem bardzo duże, idą od firm farmaceutycznych do m. in. wydawców literatury fachowej i medycznych towarzystw naukowych. Czy bezinteresownie? Czy perspektywa nieotrzymania przelewu w przyszłym roku nie jest wystarczającym powodem do wykazania lojalności??

3)
Zaczynam czytać to. Was też zachęcam. Zapowiada się ciekawie. Autorka to naukowiec z poważnej uczelni, więc argument o wiedzy z Gugla odpada.


* Wcześniejsze wpisy na ten temat:

http://marihuanaleczy.pl/tylko-ebm/
http://marihuanaleczy.pl/znow-o-twardych-dowodach/
http://marihuanaleczy.pl/do-sztambucha/

(1) wydawca m. in. imponującej liczby czasopism fachowych: https://journals.viamedica.pl/index
(2) „W ramach współpracy z przedstawicielami branży farmaceutycznej, tj. zarówno z małymi firmami farmaceutycznymi jak również z dużymi międzynarodowymi koncernami na przestrzeni lat, firma 90 Consulting miała okazję organizować wiele autorskich inicjatyw edukacyjnych skierowanych do:
– lekarzy,
– pielęgniarek,
– farmaceutów”.
(3) też literatura fachowa: https://www.termedia.pl/Czasopisma
(4) j.w.: http://czasopisma.pzwl.pl/czasopisma

Wytęż wzrok?

Przeglądam sobie wpisy w pewnej Facebookowej grupie konopnej, czytam, komentuję, oglądam grafiki i nagle? te obrazki brzmią mi znajomo, już dość dawno temu widziałem je na ścianie u Doroty w Punkcie Informacji Konopnej. Pewnie ktoś tutaj udostępnił, żeby więcej osób mogło się zapoznać. Ale nie, nie do końca, bo jest jeden istotny szczegół, który różni te dwa obrazki. Zatem, szanowny Czytelniku, wytęż teraz wzrok i znajdź ten szczegół:


Dość trudno jest dziś wymyślić coś nowego, większość z nas raczej odtwarza lub przetwarza niż tworzy. Ale czym innym jest inspiracja, a czym innym „kopiuj i wklej”. (Mam nadzieję, że nie urażam tu autora nowej wersji obrazka deprecjonowaniem jego wkładu w jej powstanie.)

Firma (organizacja?), o której mowa, wytwarza i sprzedaje wyciągi z konopi. Mam nadzieję, że jakość oferowanych przez nią produktów jest wyższa niż jej etyka biznesowa.

O dystrybucji książek

Książki „Kannabidiol leczy” nie można kupić w empikach i matrasach. To wynik świadomej decyzji wynikającej z niezgody na pewne zjawiska występujące na rynku książki. Poniżej przedstawię w skrócie proces sprzedaży.

Najpierw wydawca przygotowuje książkę; w tym pojęciu mieści się:
– dogadanie się z właścicielem praw autorskich, a jeżeli ta pozycja została wydana w języku obcym, to także z tłumaczem;
– zlecenie korekty i redakcji tekstu (ten etap jest przez niektóre wydawnictwa coraz częściej pomijany, ale to oddzielny temat);
– zlecenie przygotowania książki do druku (skład, projekt okładki);
– zamówienie u drukarza druku książek (im większy nakład, tym taniej na sztuce, ale tym większe ryzyko pozostania z niesprzedanymi książkami).

To wszystko wydawca robi na własne ryzyko, inwestując w produkt bez żadnej gwarancji powodzenia. Żeby dotrzeć do czytelników, musi dostarczyć książki do księgarni – do księgarni niezależnych, do mniejszych sieci, ale przede wszystkim do empików i matrasów. Nawet największy wydawca jest za mały, żeby handlować z nimi bezpośrednio, rozmawia z hurtownikami. Wydawcy mali są z kolei za mali, żeby rozmawiać bezpośrednio z dużymi hurtownikami, wchodzą do systemu przez tzw. półhurtowników. Wszyscy oni – hurtownicy różnych szczebli oraz detaliści – chcą zarobić, co jest oczywiste i sprawiedliwe. Pytanie tylko, ILE powinni zarabiać. Ciekaw byłbym Waszej opinii, ale nie bardzo mam możliwość to wysondować, więc od razu powiem, jak jest: według moich informacji handlowcy biorą dla siebie 55% ceny okładkowej. Ale to nie znaczy, że zamawiają książki i płacą wydawcy 45% ich wartości. Oni je biorą w komis, zachowując sobie prawo do nieograniczonych zwrotów. To, co im się nie sprzeda, to, co oddadzą księgarnie, wraca do wydawcy (w tym są książki z półek, wymiętolone przez potencjalnych nabywców, którzy jednak na zakup się nie zdecydowali – niespecjalnie jest co z takimi egzemplarzami potem zrobić). No i jeszcze jedno: tak poważnie okrojone i uwarunkowane płatności rzadko są dokonywane w przewidzianym umową terminie i wydawcy de facto długimi miesiącami finansują bogatych hurtowników, którzy zgarniają „większą połowę” ceny, nie ponosząc żadnego poważniejszego ryzyka.

Wielu wydawców się na to godzi, ale nie wszyscy. Po przeprowadzeniu kalkulacji albo po dokonaniu moralnej oceny przedstawionego powyżej stanu rzeczy, zwłaszcza wydawcy mali, niezależni, wolą świadomie poświęcić możliwość sprzedania większych ilości, ale nie przyczyniać się do utrwalania tego systemu. Zresztą często po prostu nie stać ich na drukowanie dużych nakładów, na utrzymywanie wielkich magazynów, gdzie mogliby gromadzić niesprzedane w pierwszym podejściu egzemplarze, na wydawanie wielu tytułów w krótkim czasie, co pozwoliłoby zminimalizować ryzyko wpadki. Ci wydawcy wybierają alternatywne formy dystrybucji: za pośrednictwem portali transakcyjnych, małych dystrybutorów (jak specjalistyczne sklepy, internetowe i „naziemne”) lub wręcz bezpośrednią sprzedaż wysyłkową.

Książki „Kannabidiol leczy” nie ma w empikach i matrasach. Można ją kupić u kilkunastu małych dystrybutorów (to głównie sklepy, również stacjonarne, sprzedające produkty z CBD – tam można książkę przekartkować i zdecydować, czy „to jest to”), można też zamówić bezpośrednio w wydawnictwie (link jest niedaleko: w górnym prawym rogu tej strony ↗).

W miarę możności wspierajcie takie alternatywne kanały sprzedaży, zwykle w tle jest tam jakieś małe wydawnictwo, dla którego każda sprzedana książka to nie tylko przychód, lecz także potwierdzenie, że jego działalność jest dla kogoś ważna.

PS

Podobne zwyczaje panują także na innych rynkach – wiem, że tak samo jak u nas wynagradzani są handlowcy np. w USA. Zapewne tam też są wydawcy, którzy się na to nie godzą.

PS2 (po miesiącu)

https://kubrynska.com/2018/11/30/tajemnica-handlowa-empiku/

PS3 (po 1,5 miesiąca)

https://www.youtube.com/watch?v=lx6oDrWKeBw&t=1958